sobota, 15 listopada 2014

05. Angel?

Anioł?


Grudzień. 
Czwartek, ranek, Buenos Aires.

Deszcz przestał padać i dzięki upałowi, który zaczął doskwierać od wschodu słońca, spokojnie można było o nim zapomnieć. Srebrne krople wody zniknęły bezpowrotnie, zabierając ze sobą wspomnienie wczorajszego dnia. Słonko, słoneczko, słońce wpuściło promienie przez zasłonięte okna sali na drewnianą podłogę. Trochę dostało się też lustrom, które o tej porze powinny stać nieruchomo. Ale promyki tańczyły razem z nią. Wirowały, delikatnie. Niczym anioły skradające się na paluszkach. Tylko ona... Ona naprawdę wyglądała jak anioł. 

Krok w lewo. Dwa w prawo. Leon. 
Piruet. Skok. W dół. W prawo. Leon. 
Może złapię rogi sukienki? Leon.
Znowu obrót? 
Uhh. Trzeba wyczyścić te lustra. Leon. 
Leon. 
Może pójdę dzisiaj do kina z Leonem Diego? 

Sala taneczna była królestwem Gregorio. Czterdziestoczteroletni łysawy nauczyciel ze skłonnościami do przesady, ogromnym talentem i zerową cierpliwością, miał kilku pupilków wśród utalentowanych uczniów Studio. Natalia kiedyś, dawno temu zanim jeszcze walczyła o każdy dzień, kiedy świat był po prostu miejscem pełnym kolorów, przychodziła na prawie każde zajęcia nauczyciela. Była wtedy za mała, żeby tańczyć, ale zawsze chłonęła każdy ruch jaki tylko pojawiał się na parkiecie. I w pewnym sensie zostało jej tak do dzisiaj, tyle tylko, że przestała je powtarzać. Po pewnym czasie trzeba skupić się na swoich marzeniach, a one nie zawsze idą w parze z pasją. Często się przeplatają. Ale sen o własnej galerii sztuki nie jest tym samym co chęć wirowania na największej scenie baletowej świata. Trzeba zdecydować za co będziemy walczyć.
- Myślałem, że już nie tańczysz. - Zatrzymała się gwałtownie i szarpnęła za sukienkę, tracąc równowagę. Spojrzała na niego spode łba i ruszyła w kierunku swojej komórki, z której wciąż sączyła się lekka  piosenka z prostym tekstem o miłości. Diego jej nie rozpoznał. Ściszyła muzykę, żeby nie zagłuszać ciszy.
- Bo nie tańczyłam. - Gestem zaprosiła go do środka. - Lepiej się czujesz? Lena mówiła, że prawie umarłeś w łóżku. - Natalia usiadła na środku drewnianego parkietu. Zajął miejsce tuż obok.
- To ja powinienem się o to spytać. - Skrzyżował nogi i przez chwile wpatrywał się w jej oczy, zupełnie jakby tam skrywały się odpowiedzi na pytania, których nie chciał zadawać. Oparł łokieć na kolanie i podparł sobie głowę. Naprawdę lubił ją obserwować. Miała kruczoczarne, kręcone włosy, które o poranku wyglądały bardziej jak mielona kawa. Zaś wieczorem przypominały raczej ciemną czekoladę.
Gdyby umiał rysować tak pięknie jak ona i ktoś chciał, żeby przedstawił swoją wizję anioła, odwzorowałaby Natalie we wszystkich szczegółach. Wystarczyło tylko dorysować białe jak obłoki skrzydła, poplamione krwią. Krwią tego przez co musiała przejść. Krew tych, których musiała pożegnać. Jej własną krew. - Ostatnim razem kiedy byłaś w tej sali miałaś piętnaście lat a ja miałem fazę na pisanie wierszy.
- Hej! Ale to były świetne wiersze. - Rzuciła w jego kierunku podejrzliwe spojrzenie. - No co?
- Nic. - Zachichotał. Podczas gdy on uwielbiał na nią patrzeć, ona kochała słuchać jak się śmiał. - Brakowało mi ciebie w tej sukience. - Gdyby to zdanie wyszło z ust kogoś innego prawdopodobnie na policzku pulsowałaby czerwony ślad jej dłoni. Ale to był Diego - rozumiała o co mu chodzi.
Strój był śnieżnobiały i nie był typową sukienką do chodzenia na ulicy. Kiedy jeszcze czuła się w niej jak w drugiej skórze, parę lat temu, Lena doszła do wniosku, że wygląda na seksowną bieliznę z doszytą, długą asymetryczną spódniczką. Wtedy zaprzeczała. Teraz nie miała pojęcia jak mogłaby ją opisać. Gorset idealnie do niej przylegał, podkreślając małe piersi. Ramiączka nie były cienkie i krzyżowały się na plecach. Materiał gdzieniegdzie był o wiele cieńszy, prześwitywał - można było dostrzec jej delikatną skórę. Na nogi za to spływał delikatny szyfon.
Do tej pory pamięta z jaką dumą przyszła na próbę, żeby pokazać ją Diego i powiedzieć, że to w niej wystąpi na konkursie.
Błysk w jego spojrzeniu, jaki wtedy się pojawił już nigdy nie znikł. Przynajmniej nie w jej obecności.
- Tak. Też ją lubię. - Odgarnęła kosmyk włosów z czoła i zmarszczyła brwi. - Może pójdziemy dzisiaj do kina? Grają ten film, który chcieliśmy zobaczyć. - Dźgnęła go w brzuch. Widziała, że się waha. - Och! Proszę cię. Doskonale wiesz, że Lenie się nie spodoba. Poza tym: po pierwsze ma dzisiaj próbę z Danielem, po drugie: nie będzie zazdrosna. Wie co jest między nami, nawet jeżeli nie chciałaby tego przyznać. - Miała racje. Lena mimo irytującego zachowania, charakterystycznego dla młodszego rodzeństwa, była mądrą i słodką dziewczyną po uszy zakochaną w Ponte, ze wzajemnością.
- Mógłbym odmówić najlepszej przyjaciółce?
- Szesnasta trzydzieści pod kinem? - Podrapał się po nosie, jak zawsze kiedy coś przyszło mu na myśl.
- Dlaczego nie wcześniej? O piętnastej przecież kończysz... wizytę. Coś mnie ominęło?
- Mam coś do załatwienia. - Mruknęła, dając mu do zrozumienia, że nie zamierza rozdwajać się na ten temat. Zaśmiał się z jej naburmuszonej miny. Wstał z gracją kota, z którą musiał się urodzić. Zadziwiająco dobrze czuł się we własnym ciele, często z tego powodu Natalia mu zazdrościła. Znał każdy swój ruch i wiedział jak dostojnie usiąść, żeby nie wyjść na niezdarę. Miał pojęcie o tym jak się rusza. Brunetka już zapomniała jakie miłe do uczucie.
- Pamiętasz nasz ulubiony układ? - Wyciągnął do niej silną dłoń, która tak często trzymał ją przy piruetach, prowadził  równo i bez wysiłku. Pamiętała jak spracowane są te dłonie, pamiętała jak lubiła ich dotyk.
Nieufnie podała mu swoją rękę. - Natusz, wiesz, że nic ci nie zrobię, prawda? Otwórz umysł, okej? - Palcem wskazującym podniósł jej brodę, niemal zmuszając ją, żeby patrzyła prost w jego ciemne oczy. - Jeżeli to będzie za dużo, to po prostu się zatrzymaj.
Rozumiał. Wiedział. Wspierał ją.
Gdyby była stworzeniem o bardziej rozchwianej duszy, pewnie poczułaby łzy radości. Uwielbiała Diego, za to wszystko co robił, jakim idealnym przyjacielem był w takich monetach. Wzmocniła uścisk.
- Na trzy.
I znowu przez chwile było jak dawniej. Ta chwila znaczyła więcej niż trzy garnki złota pozostawione na końcu tęczy.




Nadal w Buenos Aires.

Oh, won't you stay with me
'Cause you're all I need
This ain't love, it's clear to see
But darling, stay with me
*

Nieprawda. I ja ci to udowodnię. 
Pokażę ci, czym jest miłość. 
Choćby miałaby to być ostatnia rzecz, jaką zrobię w życiu.

Mruczał piosenkę z zapałem, jakiego do tej pory nie znał. Tekst był absurdalny, ale muzyka wbiła się w niego i cały czas wracała.

Bo skoro to nie jest miłość, to dlaczego tak jej potrzebuje?

Nie rozumiał głupoty autora i nie potrafił znaleźć sensu, który według niego nie istniał. Jak znaleźć coś czego nie ma, ale jednak musi mieć żeby powstać?
Prychnął. To dopiero było bzdurą. Może nawet bardziej zagmatwaną niż rozterki sercowe głównej bohaterki telenoweli, którą uwielbiała jego siostra. Skomplikowane, telewizyjne związki.
Zostawił motor przed wejściem do Studio i ruszył raźniejszym krokiem niż zwykle. Chodziło mu się lżej, jakby latał tuż przy ziemi.
Fajnie było czuć, że wszystko jest na miejscu, a świat jednak nie jest tak zły, jak opisują go zagubione duszyczki. Przeszło mu przez głowę, że właśnie dlatego są zagubione - nie potrafią docenić śpiewu ptaków i ładnej pogody, nie umieją patrzeć dookoła siebie. Ale kiedy jego oczom ukazała się ona, nagle przestało mieć znaczenie o czym myślał wcześniej i zrozumiał jak to jest nienawidzić wszechświata. Skupiasz się na jednej osobie i twoje samopoczucie, postrzeganie wszystkiego zależy od jej czynów i zachowań. Od tego ile powodów do życia ci daje i jak wiele z nich zabiera. Bo to jedna osoba staje się właśnie centrum wszystkiego.
Tyle, że w tym przypadku Leon był ją po prostu zachwycony. Coś, może ktoś, kazało mu iść w kierunku sali tanecznej. Drzwi były szeroko otwarte i bez problemu mógł obserwować jak ta dwójka zatraca się razem, z jaką delikatnością obchodzą się ze sobą. Mógł podziwiać jej nienaganne ruchy, jak jej twarz promienieje i krzywi się. Dostrzegł, naprawdę niechętnie, udrękę na jej anielskiej twarzy. Zupełnie jakby nie mogła znieść... muzyki? Tańca? Tego chłopaka? Dotyku?
Mógłby tam wejść i zatrzymać cały taniec. Skończyć z tym przedstawieniem. Przerwać... Co? Czynność, dzięki której wygląda jak radosne dziecko, czy sposób jej tortur?
Boże, nigdy jeszcze nie widział, żeby ktoś wyglądał jednocześnie na wysłannika piekieł i anielskiego posłańca. Mógłby być przerażony, ale biała sukienka Natalii bliższa była mu do nieba. Poza tym, to zaufanie i porozumienie, które dzieli było tak wyraźne, że nie miał wątpliwości o długoletniej pielęgnacji tego czegoś, co musi między nimi być. 
I nagle, zatrzymali się zupełnie jakby ktoś wyrwał wskazówki zegarowi. Jedno, okrutne stop. Doprowadzili do stanu, w którym oczy domagają się tylko więcej, a serce zastanawia się dlaczego nigdy nie zaczęło się tańczyć, dlaczego nigdy nie zbliżysz się do ich umiejętności.
Zatrzymali się, żeby pozostawić niedosyt. Och, świetnie im to wyszło.
- Natusz, już dobrze. - Stanął przed nią i podniósł jej głowę, trzymając tylko jeden palec na jej brodzie. - Dałaś radę. Widzisz? Nie było tak źle. - Zrobił krok do przodu i wyciągnął ręce, jakby chciał ja objąć. W ostatniej chwili się zatrzymał, widząc jak Natalia robi niepewny krok w tył. - Naprawdę nie mogę?
- Wolałabym nie. - Wymamrotała. Speszyła się i oczy poszarzały - wściekłością. Na pewno. - Chyba, że pozwolisz, że to ja cię obejmę...
-...ale ja ciebie nie? - Zmarszczył brwi. Odetchnął głęboko jakby to była jedyna racjonalna rekcja, może nawet odpowiedź. - Przecież wiesz, że nic ci nie zrobię, prawda? - Teraz kryła się tam rozpacz, głęboka i rodząca się od dość dawna. Dziwnie było obserwować tą niecodzienną scenę. On chciał tylko uścisku, co w tym złego?
- Wiem. A ty wiesz, że ci wierzę. I wiesz też, że nie mogę. Diego. - Jego imię wyszeptała jak modlitwę.
- Kocham cię, nawet jeżeli jesteś małym, popapranym stworzeniem. Z naciskiem na małym. - Poczekał aż sama przyjdzie do niego, przyciśnie głowę do jego klatki i obejmie go mocno. On nawet nie podniósł ręki.
- Ja ciebie też. Nawet pomimo twojej głupoty.
- Uwielbiasz moją głupotę. - Obruszył się.
- To też. - Zaśmiała się i Leon nie miał wątpliwości, że jego uszy zaczęły pływać w morzu delikatnych piórek, tylko po to, żeby za chwile dotarła do niego ich rozmowa.
K O C H A M. C I Ę.
Odwrócił się w końcu, bez wyraźnego powodu i poszedł w stronę szafek, innej sali, czy dworu. Nieważne.  Grunt, że odchodzenie przychodzi najłatwiej. Nawet jemu.
Bo nie potrafił zastanowić się dłużej nad długą historią Diego i Naty. Nie miał pojęcia co jest między nimi. W końcu dobrze usłyszał, prawda?
Ale fakty były takie, że ona nie kochała jego. A on nie kochał jej. Przynajmniej nie w ten romantyczny sposób. Oni mieli swoją własną definicje miłości i przekonanie, że ma ona wiele obliczy. 
Nie był jednak głuchy, wszystko przedstawiało się wyraźnie. Wszystko było jasne.

Wszystko jest jasne.




Grudzień. 
Czwartek, wieczór, Madryt.

Pogoda jest jak kobieta. A kobieta jest jak pogoda - zmienna. 
Równie dobrze możemy uznać, że słońce jest barwy mdłej zieleni, księżyc zrobiony jest z sera, a mężczyźni mają trudne życie. Oplotła nienawistnym spojrzeniem gwiazdy błyszczące do góry. Mruknęła coś niezrozumiałego pod nosem, chyba przekleństwo. W Buenos Aires pewnie jeszcze świeciło słońce i nawet na księżyc nie mogli popatrzeć w tym samym momencie. Irytacja Violetty sięgnęła zenitu, kiedy jak z pod ziemi, przerywając spokój jej komórka zabrzęczała najbardziej wkurzającą melodyjką, zarezerwowaną dla jej jeszcze nie byłego chłopaka. 
Porównywanie kobiet i pogody jest niedopowiedzeniem roku. Pogoda z sekundy na sekundę nie potrafi ze spokojnej wody, wytworzyć huraganu z wrzaskami i latającym wszędzie szklanymi przedmiotami. 
Niestety, płeć piękna potrafi być dużo gorsza. 

Jak to jest czuć się kochaną? 
Jak się kocha?
Jak nie powinno się tego robić? 
Dlaczego? 
Po co spotkałam go na swojej drodze? 
Do czego mi taka przeszkoda? 
Do czego mi on? 

Kiedy miała piętnaście lat oznajmiła Danielowi i Cristobalowi, że zostanie aktorką. Standardowo po tygodniu zmieniła zdanie i tym razem widziała swoją przyszłość jako strażak, choć ledwie przerastała wzrostem swojego dziewięcioletniego wtedy brata. Miała zapał i chęci, więc dlaczego miałoby się to nie udać? Do celu prowadziła prawie prosta droga, do ratowania ludzkiego życia. Mogłaby pomagać w potrzebie, dbać o innych... Mogła odkryć swoje powołanie. Aż pewnego dnia zrozumiała, że chce ratować to, co jest do uratowania; że chce widzieć uśmiechy, jeżeli jej się uda; i łzy, żeby lepiej radzić sobie w przyszłości. Zrozumiała, że chce walczyć o życie tych najmłodszych, najbardziej bezbronnych.
Tak wylądowała na medycynie.
Poznała chłopaka, ułożyła sobie życie, powoli zaklejała blizny z przeszłości, miała blisko swoją rodzinę i było dokładnie tak jak być powinno - spokojnie. Idealnie?
Kiedy codziennie budzisz się razem ze słońcem, jesz z nim śniadanie, czasem wypijesz kawę, może herbatę; kiedy idziesz razem z nim na uczelnie i wypruwasz sobie szare komórki; a potem widzisz jego twarz i zastanawiasz się jakim cudem wszystkie twoje koleżanki zazdroszczą ci takiego związku; kiedy z tym otępieniem wracasz do domu, zapominasz o słońcu, zapominasz o wszystkim - widzisz tylko jego puste oczy.
Następnie jedna rzecz z twojego idealnego życia destabilizuje się i zupełnie jak kostki domina, wszystko ciemnieje i łagodnie, ale równomiernie spada z trzaskiem na ziemie. I nagle doskonale wiesz, co chcesz ze sobą zrobić.
Zaczynasz od zatuszowania tego jak ślepa byłaś, żałując tylko przez kilka sekund kiedy już twój były chłopak, nie rozumie słowa "koniec". Upierając się, że się zmieni. Tylko po co, skoro dla siebie jest chodzącym przykładem poprawnie spłodzonego potomka? Duma ucierpiała. Przystojny, bogaty, inteligenty, miły, zabawny, uprzejmy! Niby czego nie miał?

Mojego serca, idioto.

- Mam nadzieje, że będziesz szczęśliwa. - Będę. Muszę być.
- Mam nadzieje, że szybko o mnie zapomnisz. - Przysunęła się bliżej. - Mam nadzieje, że spojrzysz na kogoś tak jak nigdy nie patrzyłeś na mnie - pogłaskała go dłonią po policzku. Uczucie ciepła, które kiedyś czuła, dotykając go - zniknęło. Jak wszystkie nieistniejące doznania. - Mam nadzieje, że się zakochasz, Tomas.
- Ostatni pocałunek?
- Ostatni. - Mruknęła ustami przy jego kiedyś ciepłych wargach.
Wiedziała, że nigdy więcej go nie dotknie, więc miała gdzieś, że stoją na środku chodnika i zapewniają ludziom kilkunastosekundową rozrywkę. Wspięła się na palce, żeby być jeszcze bliżej i przypomniała sobie, pierwszy raz kiedy dotykał ją w ten sposób. Ciarki, słodycz, przyciąganie... Gdzie się podziały? Aż zrozumiała. To nie był pocałunek. To było pożegnanie.

* Kawałek Stay with me, Sama Smith'a
A brzydko, a fuj i fe. Pójdę się schować w szafie, kiedy wy będziecie to czytać. Oki doki? 
Widzimy się kiedyś tam, noo. Nie wiem, kiedy, ale kiedyś chyba na pewno. Branoc. :>
PS. Mam nadzieje, że nikt nie stracił wzroku. :c
Buzi! Miśki. <3

poniedziałek, 3 listopada 2014

04. The storm.

Numer 04, dla aniołka.
Mam nadzieje, że tak jak mówiłaś - będziesz to czytać z uśmiechem. :)

Burza. 

Listopad.
Środa, późne popołudnie-wieczór, Buenos Aires.

Pocałunek w deszczu jest tak romantyczny. Bo co słodszego może być od błękitnego nieba, schowanego za szarym sufitem, skąpanym w tysiącach nijakich kroplach brudnej wody? Idealnie przysłonięte deszczem widoki, rozmazane drzewa, zakryty horyzont. I ciepłe przyjemnie wilgotne ciało obok twojego. Wiatr nie wieje, ulica jest pusta i...? Jak dokładnie powinno to wyglądać? Powinno podać prostopadle do ziemi? Może tuż przy chodniku powinna rozsiewać się gęsta, puchata jak pluszowy miś, mgła? A kałuża odpoczywać trzydzieści centymetrów od twoich przemoczonych butów. 

Deszcz musiał być kolejnym, chorym wymysłem romantyków. 
Na szczęście jestem tutaj - w Buenos Aires, w mieście gdzie słońce wykańcza mnie psychicznie, a deszcz jest tylko ludową legendą. Jeszcze lepszą wiadomość sprawia fakt, że brak tu zatwardziałego romantyka, który ośmieliłby się mnie dotknąć. 
Nic mi nie grozi. 
Nic i nikt.
Prawda?

- Angie, nie uważasz, że pamięta się tylko pocałunki w deszczu? - Zakończyła gorzkie katowanie pianina, a ręce wolno odłożyła na kolana. Kątem oka spostrzegła zaskoczony wyraz twarzy przyszłej macoch, był równie niewyraźny, co odbicie w jeziorze, więc kwestia jego istnienia pozostawała dyskusyjna. 
- Chcesz mi coś powiedzieć? - Blondynka odzyskała rezon i chwyciła w dłoń jeden z trzech długich wisiorków, które dzisiaj zwisały z jej szyi w zwykle-niezwyklym nieładzie, jak zawsze. Okazuje się, że rutyna w sprawach biżuterii jest całkiem przyjemna, kiedy można skupić się na niej zamiast ciągłej nienawiści do wszechświata. 
- Nie. - Wzdrygnęła się, odruchowo, patrząc w dół. Ona? Ona nie była w stanie. 
- Lena doszła do interesującego wniosku, jakoby Diego rozchorował się przez cholernie romantyczny pocałunek w deszczu, który zafundował jej w weekend. Twierdzi, że takich rzeczy się nie zapomina. 
- Jestem przekonana, że nie zapomniałaby, gdyby to zobaczył jej ojciec. Myślę, że to mogłoby skończyć się wizytą na ostrym dyżurze. - Zachichotała odrobinę sztucznie i odwróciła się w kierunku pasierbicy. Natalia dostrzegła, że uśmiech nie dotarł do oczy. 
Dlaczego?
- Dodała też, że to może być kara za jego język, który wcale nie chciał opuścić jej ust. - I w końcu iskierka wybuchła, a w jej jasnych tęczówkach rozprysł promyk szczerego rozbawienia.
- W takim razie, pewnie bardziej prawdopodobnym miejscem byłaby kostnica.
- Zwłaszcza, że to pewnie ona nie chciała przestać. - Stwierdziła Natalia, wydymając niesmacznie usta. Tak, zdecydowanie rozmyślanie o nieprzyzwoitych pocałunkach siostry i rzeczach kto-wie-co-jeszcze-robią-razem, nie mogły obejść się bez wesołego śmiechu, odbijającego się od ścian Studio.
- Kiedy będzie mały? Nie spóź... - Angie przerwał szum głośnych kroków, nikt się nie skradał, ale też nie zachowywał na tyle głośno, żeby chcieć go zauważyć. 
- Naty, Angie, skończyłyście już katować pianino? 
- Katować? - Brunetka prychnęła. - Tato, katują to jedynie twoje jęki pod prysznicem, które tak zawzięcie nazywasz śpiewaniem. - Zaszczebiotała zbyt słodko, przechylając głowę w prawo i przy okazji skrzyżowała ręce na piersi. Nie omieszkała też zamrugać rozkosznie rzęsami.
Pablo spiorunował ją wzrokiem, zupełnie jakby znowu miała siedem lat, porwała z biblioteczki jego ulubioną książkę i zasnęła z nią przy piersi, po prostu wąchąjąc zżółknięte kartki, przesiąknięte gorzkim zapachem perfum ojca.
A potem z cienia wyłoniła się wysoka postać i śmiech wydawał się równie odpowiedni, co tańce na pogrzebie; nienaturalne.
Jakie to uczucie, kiedy jesteś krok od słońca, a ogarnia się chłód? Co się dzieje, jeżeli następny krok zniszczy podstawy, po których kroczysz,  a ty zaczynasz biec? Czy boli, kiedy czujesz, że iskry jego przenikliwego spojrzenia wbijają się w pokruszone serce? A ty patrzysz beznamiętnie i nic nie możesz zrobić.

Nic.

Nawet oddech ciężko obdziera cię z resztek sił. Boli.  
I uśmiechnął się, a ona rozpoznała ten słodki szmaragdowy błysk w jego oczach. W głowie szumiało jej słowo "objawienie", ale smutna rzeczywistość; że obraz nie miał prawa stanąć przed nią, oddychać, a co dopiero patrzeć wygłodniałym wzrokiem, zupełnie jakby była przekąską;  starał się ściągnąć ją na ziemie. Bezpieczny grunt, bez niespodzianek. Nudne życie, bez przygód.
- Natalia to jest Leon. - Mruknął, delikatnie zirytowany. - Proszę oprowadź go po studio i daruj sobie opowieści o moim wyciu pod prysznicem, bo ja wciąż mam twoje zdjęcie z dzieciństwa. - Oznajmił z większą dozą humoru.
-  Z chęcią pokaże mu każdą drobinkę kurzu w tej szkole, ale mam lekcje z Alexem. - Odfuknęła, obracając się w stronę klawiszy. - Myślę, że towarzystwo Angie będzie dla niego ciekawszym... - Wyzwaniem! - przewodnikiem. - Szybkim ruchem smukłym palców wystukała parę nutek na pianinie. - Ona dużo lepiej zna te szkołę. - Blondynka, doskonale wyłapała jej skomlące obawy, schowane za krzywym uśmiechem. Pablo nie rozumiał tak dobrze, choć był najwspanialszym ojcem na ziemi z tymi wszystkimi radami, uśmiechami i uściskami, czasem zachowywał się jak bezmózgi kretyn.
Bo kochał ją bezgranicznie, a miłość robi z nas skończonych idiotów. Cholerny Kopciuszek był tego idealnym przykładem i choć Pablo nie miał blond włosów, idealnej tali i zdecydowanie nie był aż tak płaski - miała wątpliwości kto wygrałby konkurs pod ogólnie zwaną nazwą rozpoczynającą się na 'ż', kończącą na 'e' i siejącą postrach wśród zbyt dużych dziewczynek, żeby wierzyć w zamki, ale zbyt małych, aby przestać marzyć o własny, prywatnym księciu z oklepanym, białym koniem.
- Beto dzwonił, Alex ma dodatkowy trening dzisiaj, więc nie przyjdzie, a ja muszę porwać moją narzeczoną. - Jego twarz złagodniała. - Nie mogą dostać tych kwiatów, o które Lena tak walczyła.
- Świetnie. - Wstała z impetem. - Za mną Leon, gwarantuje, że będziesz miał mnie dość po dziesięciu minutach. - Zaimponował mu władczy ton, wydobywający się z aksamitnych, czerwonych ust, niemal krzyczących o pocałunek.

O tak, uwielbiał swoją wyobraźnie.

Podeszła w kierunku drzwi, w których stała płeć brzydka i wymierzyła jedno, lodowate spojrzenie w kierunku starszego z nich.
-Tato. - Groźba w jej głosie była słyszalna tylko dla niego. Wiedział co chciała przez to przekazać. Domyślił się, że czeka go trudna rozmowa o wszystkich za, przeciw i zbytniej wiary w terapeutkę zamiast w nią. 
Mimo wszystko, mimo tysiącach łez, burzy jaka się przez nią przetoczyła i tych słodkich poranków po deszczu, kiedy wracała na ziemie i znów było tak jak dawniej - on wciąż próbował wcisnąć ją do życia.
Próbował udowodnić, że bez miłości nie da się żyć.
Ona funkcjonowała normalnie, pozbierała się po wszystkim i odkryła, że oddychanie nie jest takie trudne, kiedy ma się dla kogo. Pomimo tego co myślał jej ojciec, ona doskonale wiedziała, kto nieustępliwie napełnia ją tlenem. Jej lustrzane odbicie.
- Panie Cordero. Proszę pani. - Skinął uprzejmie głową, odwrócił się, żeby dotrzymać brunetce kroku i zbyt raźnym krokiem ruszył do własnego piekła na ziemi. Szedł wydeptaną ścieżką przez dziewczynę z ciałem anioła i przeszłością godną ofiary Bundego.*

Oprócz tego, że z miłości głupiejemy, prowadzi nas prostą drogą do cierpienia.

Ona nie jest darem, jest przekleństwem, dlatego nikt przy zdrowych zmysłach w nią nie wierzy. I to może właśnie dlatego, tylko wariaci są coś warci.
- Zaczniemy od piwnicy. - Oznajmiła, kiedy znaleźli się poza zasięgiem słuchu dorosłych.
- Piwnicy?

- Coś nie tak, Leon? Boisz się pająków? - Odwróciła się, żeby dokładniej przyjrzeć się jego twarzy. Oczy z tej odległości wcale nie przypominały zielonej mieszanki trawy, liści, i mchu. Były czysto szmaragdowe z szarawym błyskiem, dostrzegalnym tylko pod pewnym kątem. Mieniły się słodkim poczuciem bezpieczeństwa. Omal nie zachłysnęła się powietrzem, nie wiedziała, że rysowała je tak... źle. Na żywo miały bardziej okrągły, nie migdałowaty kształt. W przeciwieństwie do jej bazgrołów nie były zimne, pozbawione życia, chęci i wiary, były ciepłe, prawie gorące i zapatrzone radośnie w świat. Zmusiła się, żeby wziąć głęboki wdech. Jeszcze nigdy nie namalowała czegoś tak nienaturalnie. Całe życie wszyscy zażegali się, że talent malarski to jedyna rzecz, której nikt, nigdy jej nie odbierze. Głównie tata wieczorami, siadał z nią przed płótnem i ciemną kredką w ręku, starając się zmusić do nabazgrolenia kilku kresek. Wciąż wmawiali, że to, co ma zostanie z nią do jak długo będzie go potrzebować.  (Pewny dar od Boga, który zdawał się być jedynym przyjacielem jej świętej pamięci dziadka. Tego, który potrafił przypalić wodę na herbatę i godzinami rozprawiać na temat koloru liści, bo doskonale widział różnice między zieloną koroną dębu, a paskudną barwą brokuł.) Natalia była prawdziwie przerażona, utratą pożądania jakie paliło się w niej, kiedy tylko sokoli wzrok dostrzegł coś białego bez wyrazu, bez historii. Ten irracjonalny strach najpierw wzbił się ponad chmury, żeby odciągnąć ją od jedynego związku, na jaki kiedykolwiek zdołała się zdobyć, po to, żeby runąć na ziemie z impetem i pozwolić znowu cieszyć się z pięćdziesięciu kolorów na jej dłoniach, bo całonocnych objawieniach.
Odkąd wszystko przestało wyglądać w jej życiu jak po trzęsieniu ze zniewalającymi ośmioma punktami w skali Richtera, ani razu nie pomyślała, że powinna spalić wszystkie swoje rysunki, tańcząc przy ognisku.
Widząc, jak daleko coś, co wyszło z jej rąk odbiegało od ideału, miała ochotę najpierw polać wszystkie prace kwasem a później zjeść. Może oprócz obrazu, który weźmie udział w wystawie. Przynajmniej tam widać jakiś poziom.
- Skąd wiedziałaś, że uciekam na ich widok? - Wydął wargi i uwolnił dołeczki w policzkach. Wyglądał zupełnie jakby najadł się pianek. Ale, o Boże, nadal wyglądał jak jeden z tych ułożonych chłopczyków, z dobrych domów gdzie matka krząta się po domu w fartuszku i potrafi zamiatać na kilkunastocentymetrowych szpilkach przy okazji, gotując obiad i czyszcząc kolekcje sreberek, a tata potrafi grać we wszystko, do czego potrzebna mu jest piłka, wozi się w drogich garniturach i przy okazji w garażu hoduje jakiś stary samochód dla którego nie ma już nadziei, ale nikt mu tego nie powie, bo mógłby rozryczeć się jak dziecko, dostające pierwszą jedynkę za zadanie domowe.
Pasował do wyimaginowanego obrazka, nieistniejącej, szczęśliwej rodziny. 
- W takim razie mamy szczęście, że piwnica to głównie szatnie, szafki i parę ławek. Dostałeś kluczyk? - Złapała klapy jeansowej kurtki, otuliła się nią mocniej i chwyciła się w żelaznym uścisku.

Dlaczego on idzie tak blisko mnie?

Niemal zaszlochała.
Skinął głową. Równie dobrze mógłby walnąć ją o mur, mocno. Natalia szła przed nim, więc nawet nie zauważyła, ale co dziwniejsze poczuła, że przytakuje.
- Numer?
- Sto siedemdziesiąt trzy. - Odparł, patrząc na przywieszone do srebrnego kluczyka, trzy cyferki.
- Tuż obok mojej, zaraz przy wejściu, ale twoja zdaje się jest na dole. - Zaśmiał się ze swojego prywatnego (na pewno nie śmiesznego) żartu.
- Co cię tak bawi? - Odwróciła do niego głowę. Schodzili już ze schodów, więc teraz stojąc trzy stopnie przed nim wydawała się jeszcze niższa. Normalnie dosięgała mu gdzieś w okolicach serca, trochę niżej od ramion. Gdyby do niego podeszła i wtuliła się w ramiona - wręcz do tego stworzone - usłyszałaby jego miarowe, równe bicie. Jednak w tym momencie głową dosięgała mniej więcej na wysokość jego bioder.
Przyjemny widok, patrzeć na niego z dołu. Nie za blisko.
- Jak widać w tej szkole nie zostanę filmowym bohaterem, z mnóstwem wielbicielek i zdjęciem tej jedynej na drzwiczkach.
 - Masz interesujące poczucie humoru.
- A ty niesamowicie czerwone usta. - Zarumieniła się. Odwróciła się zanim zdążył zauważyć jej płonące policzki. Przynajmniej modliła się w duchu, żeby nic nie widział.
- To komplement?
- Raczej stwierdzenie faktu, mała.  

Mała? Czy on nie zna ciekawszych przymiotników? 

Zeszli na najniższy poziom w szkole. Naty przywykła do widoku kolorowych szafek, zielonych ławek, na której spora część uczniów wylegiwała się w czasie przerwy na lunch, kilku drzwi z nie do końca czytelnymi podpisami typu "przebieralnie", ale Leon zatrzymał się w pół kroku i zrobił na tyle rozradowaną minę, że brunetka pożałowała braku aparatu. Jakby potrzebowała go, żeby cokolwiek uwiecznić.
Nigdy nie widziała, żeby ktoś prawie wyzioną ducha na widok piwnicy. Nawet tej w Studio.
 Wystarczyło coś czystego, ołówek...
- Długo się tu uczysz? - Gdyby mogła namalować sposób w jaki mówi, użyłaby ciepłego pomarańczu. Dokładnie takiego, jak przy zachodzie słońca.
- Nie uczę.
- W takim razie co robisz?
- Korzystam z luksusu bycia córką dyrektora. Od czasu do czasu, wbijam się na zajęcia i uczę dzieciaki grać na pianinie. - Odparowała z marszu. Tysiące razy powtarzała to samu do znudzenia, większość była zdziwiona tym faktem, ale Leon wydawał się jej... zazdrościć?
Tylko czego? Wspaniałego ojca, który rzeczywiście był cudowny, ale nie mogła powiedzieć, że niebiosy powinny klękać przed nim godzinami. Macochy, której stopy mógłby całować każdy mężczyzna, posiadający choć skrawek gustu? Jej dość dziwnego sposobu bycia?

Kretyn. Kropka.

- Mogę zadać ci jedno pytanie? - Poszedł za nią, kiedy skręciła w wąski korytarz, żeby przejść do kolejnego otwartego pomieszczenia. Ściany nie wydawały się tam kwadratowe, ani proste. Gdzie nie gdzie stały kolumny, jakieś wyżłobienia w suficie wyglądały jakby za chwile miały runąć na ziemie, a pokój miał kształt owalu albo koła. I wszędzie odbijała się od siebie czerwień z zielenią, czasem poprzedzielana niesamowitymi obrazami. Kotem z krwawiącym uchem, drzewo z fioletowymi gruszkami i smok zjadający... Pablo? - To twój tata?
- Tak zamierzasz zmarnować swoje pytanie? - Odparowała ze śmiechem. Zatrzymała się obok swojej szafki i wskazała ręką na numerek Leona. - Mój tata cię polubił. Tylko wybrańcy dostają szafkę w Czerwonym królestwie. - Obdarował ją pytającym uśmiechem, więc kontynuowała. - Były tu kiedyś stare łazienki, tata chciał to zmienić, więc przeprojektowałam to trochę. Wykorzystałam przestrzeń na kilka szafek. Chciałam, żeby kątów prostych praktycznie tutaj nie było i spędziłam bite cztery miesiące, żeby to wszystko pomalować.
- Wow. - Wiedziała, że jest pod wrażeniem i z jakiegoś powodu, świadomość, że ktoś taki zaniemówił z wrażenia, była prawie odurzająca. Prawie.
- Wiem. - Zaszczebiotała dumnie. - A twoje pytanie?
- Myślę, że musisz mieć ciekawy sekret.
- Raz: to nie jest pytanie. Dwa: niby skąd tak interesujący wniosek, Leon? - Gdyby mogła, wkurzona nastroszyłaby piórka. Niestety do dyspozycji miała tylko swoją kurtkę, którą miała ochotę owinąć się dziesięć razy ciaśniej.
- Masz racje, przepraszam. Poprawnie byłoby: Czy skrywasz jakieś tajemnice? - Stanął tuż przed nią.

Za blisko! 

Cofnęła się. Jeden niepewny krok w tył.
- Mam nadzieje, że to pytanie retoryczne. Chyba, że znajdziesz człowieka, który jest namalowany białą farbą na białej kartce z białymi konturami. - Nic ci nie grozi, Natalia, spokojnie. Tata, Angie nie pozwolą żeby... Szlak! Spojrzała na zegarek. Wyszli już, musieli już stąd wyjść, ale na pewno Gregorio...
- Prędzej tak wyobrażałbym sobie anioła.
Zaśmiała się nerwowo. Czarne loki zatańczyły w okół jej prawie przerażonej twarzy.
- Wszyscy mówili, że moja matka wyglądała jak anioł. - Wyminęła go i usilnie starała się uspokoić nogi, które instynktownie skłaniały się do biegu.
JestembezpiecznaJestembezpiecznaJestembezpiecznaJestembezpieczna. 

Czego ona się boi?

- Wyglądała?
- Masz ten współczujący ton pod tytułem "Ktoś bliski nie żyje? Cholera, ale mi przykro." - Stała na pierwszym stopniu.
- Nieprawda, nie jest mi przykro. - Oznajmił beznamiętnie.
- To dobrze. Ale mogę spytać dlaczego? Większość ludzi zaczęłaby się zarzekać, że nie wiedziała. Jakby nie było to oczywiste.
- Nie widzę powodu, żeby ci współczuć. Wygląda na to, że wiesz co mówisz.  A ty jaki masz powód radości z mojego braku współczucia?
- Bo ona wciąż oddycha, nie sądzę, żeby współczucie mi z jej śmierci było odpowiednie w takich okolicznościach. Chociaż dla mnie leży na dnie jeziora od ośmiu lat, mówienie o niej w czasie przeszłym tylko pomaga mi o niej nie myśleć.
- Skąd te wyznania, Natalia? Wyglądasz na osobę, która wpuszcza do swojego pokoju tylko powietrze. Tym czasem myślę, że dzielisz się ze mną rzeczami, których nie powiedziałaś nawet terapeucie.
- Co? - Tym razem powietrze zatrzymało się w jej płucach, policzki wykwitły na kolor jej krwistoczerwonych ust a szczęka opadła na podłogę. Pewnie jej zdziwienie mogło przetorować sobie prostą drogę na drugą półkule, do Chin.
- Nie przejmuj się też ich nie lubię, są cholernie wyniośli. Może dokończymy te wycieczkę jutro, co? Przetrawisz naszą rozmowę, wyglądasz na taką co wszystko analizuje. O której kończysz zajęcia malarskie?
Cholera! Co?
-Piętnastej. - Naprawdę się odezwałaś?
- Do jutra, mały aniołku. - Puścił jej oczko, wsadził ręce w kieszeń i z gracją lwa ruszył prostą drogą do wyjścia.
Żaden nieznajomy nie powinien wyglądać tak dobrze, kiedy właśnie wyjawił ci szczegół z twojego życia, o którym wie tylko garstka osób. Nie powinien mówić do niej słodko, nie powinien... Nie powinno go tu być!
Głęboki oddech, wszystko będzie dobrze. Wystarczy, że.. Oddychaj. Wystarczy, że ostro powiesz mu, że musi schować się przed dziewczyną, która mogłaby oczarować, przewrócić, zamalować, wyrzucić, zgnieść i postawić przed ni, jeszcze raz jego mały świat. 
Ucieknie, na pewno.

Naburmuszona, wyszła ze Studio, kiedy niebo zaczęło płakać. Nade mną? Nie zważając na coraz bardziej przemoknięte ubranie, powoli, dławiąc się wodą, ruszyła w kierunku samochodu.
Nic oprócz burzy, nie zniszczyłoby bardziej jej myśli. 
Jak na zawołanie usłyszała grzmot, a po chwili w oddali zobaczyła błysk.
Poczuła, że to jakaś chora groźba skierowana w jej kierunku. 
I odjechała do jedynego bezpiecznego miejsca w tym paskudnym mieście. Mimo braku jego widoku, Natalie wciąż prześladował płomień w jego spojrzeniu. 

N I E B E Z P I E C Z N Y? 

Wybuchła cichym płaczem. 
Co to było? 
Zaprzeczenie?
Proźba? 
Błaganie? 
Modlitwa? 


*Pewien seryjny morderca.

Cześć i czołem, witam i przepraszam. Rozdziały nie było ponad miesiąc i ogólnie nie mam jakieś specjalnej wymówki, bo szkoła, a szkoła to nie wymówka. Ta instytucja zajmuję się tylko marnowaniem czasu wielu ludzi. Ale nic, olimpiady minęły z żadnej nie przeszłam, więc na spokojnie mogę zacząć nie uczyć się do próbnych egzaminów. Nie nudzę więcej. Idę coś ze sobą zrobić. Może skoczę z dywanu na podłogę? 
Mam nadzieje, że przy tym nie zginę. Życie mi powodzenia. Ściskam. 
xx

PS. Pardonsik, że nie odpisałam na komentarze. Wyleciało mi z mojego tępego łba. 
PPS. Do Any Julii. ;> Na bloggerze używam imienia Sophie, a normalni Dominika. Obojętne mi, którym chciałabyś się do mnie zwracać. ;) Wszystkie - naprawdę wszystkie oprócz Domi - zdrobnienia znoszę dobrze, więc to tylko kwestia Twoich chęci. :D 

Ściskam po raz drugi. 
<3