piątek, 26 czerwca 2015

10. We were born sick.

Sobota, przedpołudnie, Buenos Aires

I ważne, żeby zapamiętać jak wiatr rzucał jej włosami. I sposób w jaki mrużyła oczy, kiedy słońce zbyt mocno rzucało się wprost na nie. I jej uśmiech, kiedy usłyszała melodyjny koncert ptaków. I jej ciche kroki, kiedy małymi stopami dreptała energicznie parkową ścieżką w poszukiwaniu inspiracji. I smak kropli deszczu, które rysowały jej twarz.
A jeżeli... Jeżeli to sen był zbyt piękny, żeby traktować go tylko jak nierzeczywiste wspomnienie?

- Miło mi cię znowu widzieć, Leon. - Jej uśmiech przypominał mu cierpką miętową herbatę. Był rzeczowy i - może usilnie próbował sobie to w mówić - szczery. - Jak samopoczucie?
- Dziękuje, proszę pani. - Otrząsa resztki snu z powiek. - Dobrze.
- Tylko dobrze? - Kobieta marszy brwi i zakłada nogę na nogę, jak wszyscy. Każdy szanujący się terapeuta, u których zwiedzał kozetki, nałogowo plątał nogi. Jakby tylko tego uczyli ich a studiach. - Przez cały tydzień nie zdarzyło się nic, o czym chciałbyś porozmawiać? - Oczywiście, że się zdarzyło. Oczywiście, że chciałby porozmawiać.
- Zadziwia mnie pani. Dotąd każdy psychiatra, z którym rozmawiałem skupiał się na mojej przeszłości i roztrząsał ja tak długo, aż znał moją historię na pamięć.
- To, co się stało kiedyś jest ważne i w jakiś sposób cię kształtuje, to oczywiste. Jednak to się już nie zmieni, a blizny nie znikną. Wolę poczekać aż w jakimkolwiek stopniu zaczniesz mi ufać, zanim podzielisz się tak traumatycznymi wspomnieniami. Nie mam ochoty wyciągać z siebie czegokolwiek siłą. To nudne i szczerze powiedziawszy, wcale mnie nie bawi.
- Ale pani zna już całą historię, prawda? - dopytywał.
- Z akt i od twoich rodziców, ale tylko wersja z twojego punku widzenia jest istotna.
- A co pani sądzi?
- O czym, Leon? - Wydawała się autentycznie zagubiona.
- O tacie i tacie. Panią też szokuję, że takie pokrzywdzone dziecko wychowuje para gejów?
- Nie rozumiem. - Wzruszyła ramionami. - Niby dlaczego miałoby to mnie w jakikolwiek sposób dręczyć, czy wzbudzać zdziwienie?
- Większość ma obiekcje co do ich stylu życia. Wolę się upewnić jak typ człowieka stoi przede mną.
- Na ile kategorii zdążyłeś już podzielić ludzi? - Podłapała grę.
- Trzy. - Kciuk poszybował w górę. - "Takich powinno się wieszać jajami na drzewie." - Wykazujący. - "To takie słodkie/uroczę/godne podziwu, że nie wstydzicie się tego, kim jesteście."; i ostatni chyba najlepsi - Środkowy. - "Drzwi są zamknięte, więc to wasza sprawa, co się za nimi dzieje."
- Ciekawe podejście.
- Raczej sposób na radzenie sobie z tym. - I spokojna atmosfera opadła na podłogę, jak kamienie na dno wody.
- Żałujesz, że cię adoptowali? - Podniosła brwi w górę, prawie na czubek czoła. Pomyślał, że jej karykatura wyglądałaby przezabawnie.
- Żałuję, że ludzie oceniają to jak wygląda z zewnątrz moja rodzina, a nie jak nasza czwórka idzie pod prąd przez całe życie. 
- Co masz na myśli? - Wygodnie oparł się i splótł ręce, jakby mogło go to wymigać od odpowiedzi. Spojrzał w górę - może pęknięcie na suficie bez skazy, obdarowałoby go pomysłem na odpowiedzi?
- Po mimo fatalnego startu, miałem szczęście. Inni widzą tylko to, że mieszkam z dwoma facetami. Nikt nie przejmuję się bliznami, które bolą najbardziej. Ludzie są strasznie uprzedzeni: traktują mnie jak inwalidę, ze względu na inny styl bycia. - Wypuścił powietrze, żeby tak dobrze znana złość przybrała lżejszy odcień czerwieni. - Prawa wyborcze dla kobiet też kiedyś były fanaberią, a teraz? Matko, byłoby prościej wytępić ludzkość. 
- Sugerujesz coś? - Surowy wyraz jej twarzy, wyglądał jak komicznie pomalowana buźka pesymistycznemu klaunowi. Nie mógł się nie roześmiać.
- Niech tylko pani nie bierze to jako zapędy na seryjnego morderce, jeszcze aż tak nie zbzikowałem.
- Jeszcze? - I jeszcze jedno skupione spojrzenie, tym razem, szczerze zatroskane.
- Czasem boję się - pomimo tego, że nie pamiętam wszystkiego - o to, co mogę zrobić. Nie jestem jak oni, to wiem i rozumiem. Jednak ta agresja, jakby dotarła do nich z piekła; złość w gestach; węgielki zamiast oczu. A kobieta, która nas urodziła? Nie jestem nawet wstanie nazwać ją moją matką. Jest we mnie taki lęk, że jestem lustrzanym odbiciem moich rodziców. Albo katem po ojcu, albo ignorantem po mamie. 
- Myślę, że każdy lekarz, z którym miałeś kontakt mówił ci to samo, więc ja...
- Właściwie, wszyscy zwykle skupiali się na relacjach w domu, czy aby znowu nie dzieje mi się krzywda i jak sobie radze, po traumatycznych przeżyciach z dzieciństwa. Chyba nie rozumieją, że półroczny dzieciak nie jest obdarzony pamięcią słonia. Miła odmiana w końcu normalnie porozmawiać, dziękuję. 


Lubiła patrzeć na teatr, który wystawiały chmury. Koń próbował przepiłować dinozaura. Kaczka tańczyła z kozą. Brudnobiałe obłoki zwiedzały nieprzeniknione oceany błękitu. Gubiły się po drodze albo płaczem opadały na ziemie. Wszyscy mówili, że to wiatr przemija. Tańczy w okół nas i znika za następnym drzewem, ale dla niej nawet lód nie był tak kruchy, jak nieśmiałe żywota obłoczków.
Świt odpłynął dawno temu, robiąc miejsce niebieskim falą nieba, a ona wkroczyła w świat idealnej, nudnej bieli sufitu.  

- Natalia, kochanie, mogłabyś poczekać sekundkę? - Pozytywny głos asystentki pani doktor był cieplejszy nić pastelowo-morelowe ściany. Nie pasował do klasycznego wystroju. - Za chwile cię przyjmie, ale pacjent się zasiedział.
- Mam nadzieje, że to nie Sylvia i nie jest z nią gorzej - spytała z niepokojem, lustrując nowy kolor ust Veronici - wiśnie. Podniosła wzrok z nad papierów, których na pewno nie musiała wypisywać (Naty dostrzegła słowo "ankieta") i przechyliła głowę w bok, wyraźnie badając pytanie dziewczyny. Jakby całe wyrazy były krzyżówką, a ona właśnie miała wpisać pojedyncze literki.
- Nie skąd, kochanie. U niej wszystko dobrze, od czterech miesięcy zarzuciła próby samobójcze. Pani doktor... - Natalia chciała się skrzywić. Nie wiedzieć czemu tak formalne sformułowanie drapało ją w uszy, zwłaszcza brzmiąc razem z irytującym głosek sekretarki. - ...uważa to za wielki postęp. - Odchrząknęła, wracając do spraw natury wagi państwowej i zanurzyła wzrok w mlecznobiałych kartach. - To ten nowy chłopak, zdaje się, że chodzi to Studio z twoją siostrą. Leon. Na pewno kojarzysz, jest dość przystojny. Nie, żeby coś, ale gdybym była młod...
Przypomniała sobie dlaczego nie lubi tej farbowanej brunetki z niedostrzegalnym obłędem w oczach, koloru brudnego stawu - potrafiła mówić.
- Świetnie - skwitowała, wywracając myśli do góry nogami. Potrzebowała nagłego planu ucieczki - niepierwszy raz w życiu. Chcąc uniknąć groteskowej sytuacji, wyszukiwała każdą możliwą drogę ewakuacyjną. W głowie pomysły huczały jak grzmoty, a biel błyskawicznego przestudiowania każdej idei osobno, oślepiała ją. Zawrócić się nie dało. Wyjście oznaczałoby pytania, te z kolei prowadzą do podejrzeń, a dalej widziała prostą drogę do jeszcze dłuższych rozmów z panią psycholog. Rozglądała się za otwartym oknem, miejscem za firaną, telereporterem. Czymkolwiek, co pozwoliłoby zniknąć na nic nie znaczącą w dziejach świata chwile.
Ale los głośno się śmiał się, głosem socjopaty i przez sekundę był niemal załamany brakiem aparatu, kiedy otwierał drzwi, stawiając dwie połówki jednej duszy na przeciwko siebie. Leon zatrzymał się z głupim uśmiechem przyklejonym do twarzy, a Natalia z nieokreślonym wyrazem oczu. "Cześć" wydawało się pasować jak keczup do jabłecznika, ale nic oryginalniejszego nie zahaczyło o ich usta. Brunetka przedarła się obok niego do gabinetu. Nogi nie odmawiały jej posłuszeństwa, tylko oczy bały się utrzymać rozżarzony jak płomień świecy wzrok Leona.
- Widzimy się w poniedziałek? - spytał miękko.
- To nieuniknione. 
- Zawsze mogłaś trafić na bardziej zadufanego w sobie kretyna - rzucił. - Na razie.
Pożegnał go skoncentrowany na podmuch wiatru i uśmiech - nikły, podobny do pierwszego pąku róży.

- Mówił, że się znacie - oznajmiła terapeutka. - Niedługo, ale bardzo cię polubił.
Nie bardzo wiedziała jakich użyć słów. Prawdę mówiąc, żadna najmniejsza głoska nie wydała się jej szczególnie sensowna. Tylko pytania układały się same.
Bo jak bardzo skomplikowane życie sprawiało, że siedział w tym samym fotelu i opowiadał?
Zupełnie jak ona. Jak niewyraźne odbicie w jeziorze, zbrukane rzuconym kamieniem i tysiącem fal, które rozchodziły się po wodzie. Woda burzyła się jak brutalne wspomnienia, siedzące w jej krwi.
- Natalka, więc jak ci minął tydzień? - Nie słyszy jej. Po głowie rozchodzi się tylko dudniący dźwięk jego kroków.

Jest coś niezwykłego w jej spokojnym oddechu, który czuję na swoim policzku. Pod opuszczonymi powiekami widzi jedynie ciepłą, morską bryzę, zapraszającą go do siebie. Mówi do niego kolorowymi słowami. Mówi i wciąż mówi. Odpycha od siebie zapach kawy - jej charakterystyczne perfumy. Marzy, żeby odgrodzić się od gorzkiej woni i odkryć ponowie wanilie delikatnej skóry. Melodyjny głos łaskoczę jego myśli. 

- Nie mogę uwierzyć, że przysypiasz, kiedy do ciebie mówię - mruknęła. Maxi zamknął oczy. Od tak. Opuścił powieki, uspokoił oddech i oddał się w ramiona spokoju. Bez niej. Przez nią. Ludmiła patrzy na niego przenikliwym wzrokiem, głowę leniwie opierając głowę na ramieniu swojego męża. Wplątali się w siebie, zabierając całą wolną przestrzeń z pomiędzy nich. Telewizor pokazywał ostatnie sceny filmu, który nudził oboje bardziej niżeli zamierzali przyznać - w końcu tak bardzo on/ona chciał go obejrzeć.
Już zamierzała burknąć raz jeszcze, kiedy odezwał się z nieznaną Ludmile niepewnością w głosie.
- Wszystko się ułoży, prawda?
- Przecież wszystko jest poukładane, Maxi. - Poczuł jedwab jej dłoni na policzku. - Teraz tylko wszystko wywróci się do góry nogami.
- Myślisz, że to dobra decyzja? - Miał wrażenie, że język plącze się w supełki, żeby nie mówić. Tylko zamknąć się w cudownym "teraz" i oddychać jej perfumami i brakiem kawy. Nareszcie.
- To twoje marzenie, ja mogę cię tylko wspierać.
- To niby tylko rok, ale jednak...
- Maxi, ja już przedstawiłam swoje racje - westchnęła. - Cokolwiek postanowisz, wszyscy będziemy musieli się z tym zmierzyć. Nie wiem kto najbardziej, ale dostaniemy lekcje i w gruncie rzeczy to tyle. Porozmawiaj o tym z Diego. Niby będziesz musiał wspomnieć mu o Juniorze, ale no. - Głęboki oddech. Właściwie po co? Żeby prawdę wszechświat usłyszał trzy sekundy później? - Swoją drogą, nigdy więcej takich kolacji.
- Ale to było zabawne, Lu. - Podniósł jedną powiekę, żeby zobaczyć jej agresywny wyraz twarzy. Jak wściekły kojot. Uroczy, wkurzony kojot.
- To, że mam nudności wcale nie jest zabawne, kretynie. A tym bardziej to, że dostajesz nietuzinkowe propozycje z Nowego Yorku, który kochasz całą duszą, prawie tak jak mnie i nie chcesz korzystać z okazji. Gdybym nie była tak perfekcyjną żoną, kazałabym ci się po prostu spakować i wynieść, ale nie. Ja daję ci wolną wolę. - Mimo, że wkradła się mina groźnego zwierzęcia, nadal mówiła głosem oblepionym miodem. - Tylko nie wiem co ci szkodzi. To tylko rok. Ja nigdzie się nie wybieram, Junior i Diego tym bardziej. Ale twoje marzenia, wypalają się każdego dnia i zobaczysz, że w końcu spojrzysz w lustro i zostanie tylko garstka popiołu. Tylko żal do - sam nie będziesz wiedział kogo - że nadal stoisz w tym samym miejscu. W gruncie rzeczy to w ogóle nie podlega dyskusji. Naprawdę powinnam cię zacząć pakować. - Ale nie ruszyła się ani o milimetr. Każdy centymetr dalej byłby zwiększeniem przepaści między nimi. Między nią, a miłością jej życia.
Szczęście, takie prawdziwe, namacalne - rozgościło się pomiędzy nimi. I co tak właściwie miała zrobić?
Pozwolić, aby wszystko rozpłynęło się we mgle, zanim na dobre zapamiętała ten obraz?
Zniszczyć jego marzenia, żeby wczuł się w role, której nigdy nie chciał przyjąć?
Zabawić się w reżysera spektaklu i zmusić Maxiego do wzięcia udziału w jej show?
Zapomnieć o jego snach, które teraz zapraszały go do siebie?
Być tą dobrą, czy złą? Być matką, żoną, kochanką, przyjaciółką?
- Kocham cię i to małe stworzonko też cię pokocha. Chyba tylko to powinieneś mieć na względzie - odezwała się w końcu. - Cokolwiek się stanie albo i nie, ja i mój zapach kawy, będą tutaj zawsze.
Nie zgadzał się. Kiedy tylko wyobrażał sobie jej postać przed sobą, oślepiał go blask jej złotych włosów i uśmiechu, za który warto by nawet wypić litry tego ukochanego paskudztwa Ludmiły. Jednak zapach czarnej, jak noc kawy, przychodził rzadko w tych wspomnieniach. Raczej trawa i woń letniego wiatru bardziej do niej pasowały. I słońce. Całe mnóstwo zakręconych promyczków, uśmiechających się razem z nią. I szum niespokojnej wody, przypominający jej żywotne serce. I cała reszta świata, która niby przypominając jej postać, jednocześnie nie ma prawa się z nią równać.
- Cóż, chyba rzeczywiście nie ma o czym mówić, moja kochana.
Bo w gruncie rzeczy, każda decyzja będzie zła. Trzeba tylko zastanowić się, w która wyrządzi mniej krzywd.





5 komentarzy:

  1. Ach, ktoś tu znalazł sobie czas na pisanie takich cudów.
    A ja coś klecę (od pół roku, zdaje się) i nie bardzo mi wychodzi :'( Cóż...
    Niektórzy talent maja, inni troszkę mniej. Ale nie o tym teraz :3
    Przejdę do Lety, bo ja ich kocham miłością absolutną. Nawet ostatnio się wzięłam za os'a o nich i zaczęłam twoje Luxi pisać, ale laptop siadł. Te urządzenia naprawdę mnie nie lubią :'( Do rzeczy...
    Cieszę się ogromnie, że dotarłaś do nich. A raczej że zaczęłaś rozwijać ich wątek. Bo tak jakoś mało mi ich było :'( A wystarczy takie sobie spojrzenie oczu i już widzi się w nich wszystko, nawet miłość swojego życia. To trochę zabawne, że małe to i niepozorne, czasem schowane pod wachlarzem rzęs, kiedy indziej z pękniętą żyłką, a tak naprawdę dusza podana na dłoni. Wszystkie nasze uczucia, emocje, burze, zachwiania... To jest - wbrew pozorom - też piękne ♥
    Jak dobrze, że można to kontrolować, bo byłoby źle xd Można stworzyć taki mur i troszkę znieczulić te nasze oczy, ale nigdy nie zneutralizujemy ich do końca. Zawsze będą o nas mówić i wyrażać nas samych.
    Jeśli chodzi o Ludmiłę to cieszę się, że w końcu będzie miała swoje wymarzone dziecko. Juniorek już pewnie się cieszy :3 Ale Maxi wyjeżdża. Niech jedzie, ale wraca szybko, bo będzie źle.
    Wiesz, patrząc na to, co napisałam stwierdzam, że mogłabym się bardziej wysilić, jednak - pomijając temat oczu - są też inne siły, które istnieją i nie zawsze są zależne od nas. Jedną taką jest zmęczenie, a zmęczona jestem bardzo. Co tam zmęczona, wycieńczona. Wiesz, oddycham resztkami powietrze i mam wrażenie, że ciągle go ubywa.
    Piszę jak jakiś opętaniec, pomocy.
    Więc będę już kończyć/. Krótkie to -,- I głupiutkie, ale od serca. Przyjmiesz takie?
    Kocham cię i uwielbiam,
    Ania ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeśli to jest tytuł (bloga) z Darów Anioła, to wygrałaś życie *o*

    OdpowiedzUsuń