niedziela, 1 marca 2015

08. I'm giving up on you

Czwartek, wieczór, Buenos Aires.

Zmęczone słońce z radością pozostawioną w żółto-pomarańczowych plamach na niebieskim płótnie nieba, chowało się do snu. Ciepłe promienie zbladły, robiąc miejsce chłodnemu oddechowi wiatru. Miasto pełne betonowych drzew cichło, wsłuchując się w oddech, skradającej się na palcach nocy. Ktoś umarł, ktoś się urodził, ale Buenos Aires dalej trwało w huczącym rytmie biegnącego życia. Zatrzymać się na sekundę? Dwie?

Grzywka waliła mu się na czoło, jakby chciała tylko utwierdzić wszechświat w przekonaniu, że cały dzień jest do dupy. Naturalnie się z nią zgadzał. Była jego stałą przyjaciółką i pomimo humorków traktował ją z należytym szacunkiem. Dzisiaj nie smakował jej ani ulubiony lakier do włosów (o woni ciemnej czekolady), ani nie chciała zatrzymywać na sobie okularów. Ślizgały się z powrotem na jego nos, przedtem ze dwa, trzy razy uderzając o chodnikowe płyty.  Ray Ban nabawiły się dwóch - i pół - nowych kresek do kolekcji.
To nie był jego dzień, ale nie zaliczał się też do tych, kiedy ściga nas myśl o zmarnowanym życiu. Bycie optymistom nie jest związane supłami z "szklanka do połowy pełna", ale to wybór myśli, karzące nam akceptować drzwi, które sami sobie otworzyliśmy. Wiąże się to też z pewną dozą uczucia do przeżytych chwil. Z której strony lustra by nie patrzeć życie Federico wcale nie było kamieniem na dnie studni - osamotnionym, kawałkiem czegoś niewidzialnego, jednocześnie bardziej żywego niż gra aktorska Paris Hilton. Miał w sobie energię, która mogłaby oświetlić małe miasteczko na prowincji hiszpańskiej.
Buenos Aires zawładnęła pora tajemniczych pomruków. Noc rozciągała się nad głowami, niczym wykrochmalone prześcieradło. Ludzie nie zwracali uwagi na ciemniejsze odcienie nieba, które otaczało ich podczas powszechnie wykonywanych, nudnych czynności. Rozum zamiast szukać piękna, skupiał się na bezbarwnych ruchach rąk, zmuszając oczy do oglądania bezosobowego przedstawienia mijanych dni. Rutyna, zlewając się z przyzwyczajeniami pożerała życiowe scenariusze, mocząc je deszczem niewypłakanych łez, których istnienie zabiera codzienna codzienność.
Ruch szklanych drzwi, które oddzielały małą przychodnie weterynaryjną od reszty świata, zaskrzypiały smętnie, obwieszając pojawienie się nowej duszy. Mała recepcja z biurkiem, była najmniej okazałym pomieszczeniem wśród kilku pokoi i niewielkiej sali operacyjnej, w której Federico powoli próbował pomagać puszystym (czasem łysym) przyjaciołom. Dzwonek zaświergotał radośnie, jak zwykle kiedy ktoś przechodził przez skromny próg. Wyłonił się z czegoś, co pełniło funkcje trzyosobowego gabinetu z jednym biurkiem. Andres - jeden z dwóch przyjaciół, z którymi założył gabinet - aktualnie zabierał swoją narzeczoną na denną wystawę w muzeum sztuki nowoczesnej, czyli miejsca gdzie styropianowy kubek i jego symetryczne kształty wzbudzają większy zachwyt niż Pieta Michała Anioła. Miejsce pełne bogatych snobów z kieliszkami (nie winna jak na normalnych wystawach) soków ekologicznych z pokrzyw, czy innego zielonego świństwa.
Drugi kolega, Brazylijczyk o ciemnym kolorze skóry, właśnie opatrywał poparzenie małego szczeniaka, który trafił w ręce wyjątkowo niezdarnego dziecka.
Federico był więc skazany przeznaczony, powitać nowego podopiecznego w ich klinice. A mówią, że los nie zna się na żartach.
W życiu widział wiele ładnych dziewczyn i ta choć nieprzeciętna, nie wmurowała go w ziemie. To nie był typ modelki. Raczej jej przeciwieństwo. Drobna brunetka, która nie przekroczyła stu sześćdziesięciu centymetrów. Zadarty nosek oznaczyło kilka piegów, reszta wyglądała na ukrytą pod tymi maziami, które dziewczyny (nawet ładne) uwielbiały w siebie wcierać. Włosy spięła w wysoki kucyk, gdzie kilka pasemek uwolniło tworząc cierniową koronę w okół jej zaróżowionych policzków.
- Hej, czym mogę służyć? - Zrezygnował z oficjalnego tonu - była w jego wieku, może rok, dwa młodsza. Z olśniewającym uśmiechem zauważył, że się speszyła. Działał na nią.
- Ja... - Przygryzła dolną wargę, chcąc zatrzymać słowa. - Chciałam zapytać się o zabieg sterylizacji dla kota. Parę dni temu znalazłam go na ulicy i... Ogólnie też przydałoby się go zaczepić i obejrzeć. Nie jest w jakimś tragicznym stanie, ale wolałabym się upewnić, że... - Nie odwracał od niej zaciekawionego spojrzenia. - ...z nim wszystko w porządku.
- Jasne. Gdzie masz naszego bohatera?
- Zostawiłam go w samochodzie, nie wiedziałam czy macie jeszcze otwarte.
- Świetnie, zabiorę jakiś transporter i pójdę z tobą. - Zniknął na kilka sekund, żeby wrócić z szarą, niepozorną klatką. Wskazał ręką na drzwi, karząc jej iść przodem.
- Nie przedstawiłam się. Lara.
 L a r a.
 Zapamiętaj tę imię Federico. Los nie raz będzie ci nim machać przed twarzą, niszcząc grzywkę.



Czas i miejsce trwają w swojej żałosności.

I jak to jest być tak szczęśliwym, że nawet słońce nie jest w stanie cię oślepić? To jedno, prawdzie słońce; centrum twojego wszechświata klęka tuż obok twojego spojrzenia. Patrzy, rozumiejąc więcej niż ty. Patrzy tak, jakby siedem miliardów ludzi rozpłynęło się we mgle, a ty - jedyna, niepowtarzalna - mogłabyś sprawić, że nie liczy się żadne uderzenie serca oprócz waszych. Bo żadne, nigdy, nie biło w słodkiej melodii kolorowych uczuć. 

Obudziła się zamroczona. Popołudniowa drzemka w jej wykonaniu była rzadkością porównywalną do Leny w złym humorze. Ale jak zawsze, rzeczy mało prawdopodobne - wytrąciły ją z równowagi. Musiała położyć się choć na godzinę, bo wieczorne (właściwie nocne, ale artyści żyli według własnego zegarka) rozmyślania z minut przeciągały się do godzin. Bezsenność wróciła z wakacji, a i głowa dzisiejszego popołudnia zdawała się utrudniać jej życie paskudną migreną. Odpłynęła w sen, aby znaleźć trochę ukojenia w ramionach błogiej nieświadomości, ale sny, sen, koszmar, zakręcił się jak sprężyna i odbijał interesujące obrazy rzeczywistości. Kiedy się obudziła, czuła stróżę potu na plecach - namacalny dowód, że jej lęki znalazły ją nawet w bezpiecznym miejscu. Do łazienki poszła z przyzwyczajenia. Pierwsza czynność każdego poranka, po otwarciu oczy, wyjątkowo znalazła zastosowanie już teraz. Nie chciało jej się patrzeć na odbicie, które tak jak myślała, wyglądało mniej więcej tak jak się czuła. Niewyraźne, roztrzęsione ślady strachu. Zimna woda na policzkach, uspokoiła trochę ich czerwony kolor, ale ani myślała analizować sytuacje, która im bardziej się oddalała, tym bardziej absurdalna była.
I nawet jego oczy, tuż przed nią nie mogłaby jej przekonać, że jest inaczej. (Co z kolei już tak absurdalne nie było, skoro nie dość, że mówił tym samym językiem, to jeszcze mieszkał w tym samym mieście.)
- Natalia! Chcesz kawy?!
Lena wiedziała, że zdaniem brunetki to kakao potrafiło naprawić ociężałą wizję wszechświata, i kto wie, może gdyby wielcy, światowi przywódcy wspólnie je pili ograniczyliby komiczną wręcz ilość wojen do minimum. Ale aktualnie wyglądała jakby jedną z nich miała właśnie za sobą, więc udowadnianie akurat tej tezy musiały poczekać na lepsze godziny.
- Kakao, siostro!
- Za późno, wyszłam z kuchni. - I teraz stała w drzwiach łazienki z niebieskim kubkiem z napisem "najmądrzejsza blądynka świata". Skromny, zabawny prezent od Natalii, z którego cała rodzina śmiała się do tej pory.
- Dzięki - burknęła.
- Wyglądasz strasznie, Natalia.
- Uwielbiam twoje komplementy, są dużo oryginalniejsze niż twoja twarz.
- Auć. - Zmarszczyła nos. - Chyba jednak dostaniesz kakao.
- Ale?
- Ale...? - Wyglądała na autentycznie zdenerwowaną. - Dziś bez haczyków - oznajmiła.
- Oczywiście, a ja w przyszłym tygodniu przejmuje włoski tron.
- Natalia, wiem, że jesteś inteligentna, ale we Włoszech nie... - Angie wyłoniła się z korytarza, który prowadził z części sypialnej domu. - To był tylko żart, prawda?
- Owszem - potwierdziła Lena. - Angie też chcesz kakao?
- Lena, kochanie, przyznaj się co chcesz zrobić Natce. - Narzeczona ojca z udawanym oburzeniem założyła ręce na biodra i krzywym spojrzeniem oceniła sytuacje. Brunetka wyglądała jakby właśnie przedzierała się przez kolczasty mur i mały huragan. Jej kruczoczarne włosy - o ile to możliwe - były splątane bardziej niż zwykle, a wzrok uciekał nerwowo po zakamarkach jej twarzy.
- Absolutnie, bezapelacyjnie, kompletnie, totalnie, naprawdę nic.
- W takim razie zgoda. - Natalia nadal nie odeszła od łazienkowego lustra i próbowała zrozumieć przerażone odbicie jej ciemnych oczu.
- Chcesz pogadać? - Kiedy młodsza z sióstr zniknęła tanecznym krokiem (typowy dla niej nieodpowiedni do sytuacji entuzjazm), blondynka zmartwionym głosem wydusiła pytanie. Naty, jakby myślami tysiąc lat za nią, obróciła się z trudem.
- Muszę. Tak myślę. - I zniknęła na dole, zanim szum koszmaru musnął oczy Angie.

- Poznała kogoś - zapiszczała Lena, stojąc w otwartych drzwiach lodówki. Komiczny wygląd jej kolorowego tyłka (szorty w tęczę zawsze potrafiły rozbawić), dodawał błahości słowom. Poszukiwania mleka nadal trwały, kiedy Angie spojrzeniem zadała Natalii pytanie.
- Nie kogoś, ma na imię Leon. - Stanęła na palcach, żeby z górnej szafki wyjąć kubek z Myszką Miki, jej idolce sprzed szesnastu lat. Podniecenie Leny, całą sytuacją niemal zmaterializowało się w kuchni. Jedynym osobnikiem płci brzydkiej, niezwiązanym z ich rodziną, o którym kiedykolwiek rozmawiały był Diego ( i kilku aktorów, bo bez seriali ich życie byłoby odrobinę nudne, tym bardziej jeżeli nie mogłyby kłócić się między innymi o słynę "A" z Pretty Little liares - na razie wszystkie ich strzały były chybione). Ciekawa odmiana.
- I jaki jest? - dopytywała się macocha.
- Gorący. - Lena w końcu wyłowiła głowę z lodówki. Triumfalny uśmiech i satysfakcja z mlekiem w ręce przyprawiły Natalie o ogromny uśmiech. - Widzisz, a, ona nawet jak o nim myśli ma ogromnego banana na twarzy.
Nie poprawiła jej błędnych wniosków, bo nie było sensu. Gdyby zorganizowano zawody na upartość, Lena wygrałaby z każdym osłem.
- Czekaj, czy wy mówicie o tym nowym uczniu Studio?
W spokojnej ciszy było słychać nieśmiałe "tak". Czyli Leon przestał być anonimowym, gorącym znajomym Natalii. Świetnie.
- Nie wiem, z czego się tak cieszycie. To tylko kolega. I nim pozostanie.
- Powinnaś pożyczyć trochę optymizmu od siostry.
- Może jeszcze te śmieszne gacie? - Lena stuknęła ją biodrem. Naty zatoczyła się trochę na blat, coraz bardziej wytrącona z równowagi. Wiedziała do czego zmierza ta rozmowa.
- Natalia, posłuchaj, przecież...
- Nie, Angie. Nie będę tego słuchać. Nawet jeżeli on lubiłby mnie bardziej niż teraz, to co mam mu powiedzieć? Hej, Leon nie dotykaj mnie, bo kiedy miałam szesnaście lat jakiś palant zgwałcił mnie i pobił do nieprzytomności. Jakby tego mało okazało się, że jestem w ciąży, a mój synek zmarł kiedy miał dziesięć miesięcy? Tak? Mam po prostu to przed nim przyznać?
- Natalia...
- Po moim pieprzonym trupie.
- Siostrzyczko, może napijesz się...
- Milcz. - I wyszła. Tupała nogami wściekła na rzeczywistość i prawdę, bo akurat jej nie mogła zmienić.
Coś podpowiadało jej, że trzeba wziąć się w garść i zrozumieć, że miłość to coś więcej. To pragnienie, potrzeba, radość. Akceptacja. To cały skarbiec uczuć do odkrycia. Schowany zbyt głęboko przed Natalią.
Ale dziś nikt nie miał siły tłumaczyć jej, że jeżeli tylko miała taką ochotę, wydrążyłaby drogę do piekła. Odkopanie skrzyni skarbów było dziecinną zabawą dla jej upartego charakteru. 



I nadal tam.

Świat i pogoda lubiły zniekształcać jego lustrzane odbicie. Parszywy humor odbijał się na dworze w słoneczny dzień i bezchmurne niebo. Szum wiatru bardziej przypominał kipiący śmiech niż delikatnie orzeźwienie. Nosiło go. Bezruch był wymyślną torturą, a miękki fotel w salonie klatką, która zamiast zamków trzymała go wygodnymi poduszkami. I to cholerne słońce, które przebijało się przez cieniutkie zasłony, wciąć śmiało się rozpaczliwie.

- Gdybyś miała siostrę, a Maxi się z nią spotykał, byłabyś bardzo zła?
- Czy to jakaś aluzja do ciebie, Leny i Natalii? - Nie odwróciwszy wzroku z telewizora, położyła nogi na stoliku. Nic szczególnego nie leciało, a ona potrzebowała jakoś rozproszyć uwagę. Maraton filmowy był jak znalazł. Unikał odpowiedzi. - Ten wasz trójkącik zawsze wydawał mi się dziwny. - Westchnął zrezygnowany. - Och przestań, mazgaju, tylko sobie żartuje.
- Ty sobie nie żartujesz. - Wstał w wygodnego siedzenia i zajął miejsce obok bratowej. - Co ci jest? Chodzi o tą waszą kłótnie?
- To nie była kłótnia.
- Ale nie wrócił od czwartej do domu.
- Musi po prostu przetrawić informacje. - Rozłożył ramiona na oparciu kanapy, jedno znalazło się tuż za blondynką. Skorzystała z okazji i wtuliła się w niego, chłonąc przyjemne ciepłe i starając się ogrzać zimne słowa.
- Oznajmiłaś mu, że chcesz mieć dziecko. Teraz będzie potrzebował przestrzeni, wiesz o tym. - Zresztą, to facet - dodał w myślach.
- Jestem jego żoną, powinien potrzebować mnie.
- Jakby nie robił tego, przez cały czas. - Prychnęła. - On cię przecież kocha.
- Jakbym nie wiedziała.
- To o co chodzi?
- Myślisz, że stworzymy normalną rodzinę?
- Oczywiście. - Pewność w jego głosie orzeźwiła jej nerwy.
- Przepraszam, nie powinnam zwalać tego, na ciebie. Powinieneś mieć własne problemy.
- Mam.
- No tak, przepraszam. Wiesz był kiedyś taki mądry człowiek, który powiedziała, że jeżeli zastanawiasz się czy wciąć kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.
- To nie tak - oznajmił z prostotą. - Ja nie zastanawiam się, czy jeszcze ją kocham, ale czy w ogóle darzę ją takim uczuciem.
- Przecież już jej to wyznałeś.
- Ludmiła, chodzi o to, że ja ją uwielbiam, naprawdę. - Zabrzmiało jakby usilnie wpędzał się w poczucie winy. - Jest słodka, zabawna, śliczna. To moje idealne przeciwieństwo, a jej oczy... Można w nich utonąć, a mi szczerze się to podoba.
- Zdradzę ci pewien sekret, okej?
- Kocham tajemnice. Najlepiej wyciągnięte spod łóżka przez sprzątaczkę. - Wydął wargi, sprawiając, że wyglądał prawie jak wybotoksowana laleczka. Omal nie wybuchnęli śmiechem. 
- Tajemnice, Diego. Nie streszczenie odcinka, tasiemca Leny. - Przewrócił oczami i spokojnie czekał na kontynuacje. Wydawało mu się, że Lu nagle zmalała, jej siła rozproszyła się w powietrzu, a przed nim znalazła się zagubiona nastolatka. Niespotykane zjawisko. - W oczach nie ma nic wyjątkowego. Chyba, że zakochałeś się w jakiś konkretnych. Przykład ty i mój mąż kretyn. Są identyczne, ale kiedy patrze w twoje widzę po prostu brąz. Kiedy spoglądam w niego, mam przed sobą obietnice. Życia, szczęścia, nadziei, miłości... Wszystkiego, czego tak naprawdę nigdy nie spodziewałam się dostać, a on położył mi to przed nosem. Rozumiesz?
- Powiedzmy.
- Zrobimy tak. Co widzisz w oczach Natalii, a co Leny?
I nagle świat znowu stał się oczywisty.
- Zanim zapomnę, mamy zaproszenie na wigilę od Corderów.
- Serio? - Jej niezadowolony jęk był słodkim ukoronowaniem ciężkiej rozmowy.



Byłam krok od usunięcia tego i napisania jeszcze raz, ale zdecydowanie czekacie zbyt długo. ;___;
Wybaczcie i w ogóle, no. Ostatnio nie mam weny tutaj. I ech, to zdecydowanie widać. Nieistotne, nie zwracajcie uwagi, ja tylko sobie pomarudzę. nanannana
I jak zwykle - jakby były jakieś błędy, krzyczcie.
Kocham Was (zwłaszcza, za to, że pomimo tej beznadziei nadal to czytacie <3).

6 komentarzy:

  1. Widzę, że Alladyn na Disneyu ci się udzielił! Pięknie rozdział. :-) Postaram się tu wrócić!

    A

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj, cna niewiasto.
    Masz rację, piękny gif wstawiłaś. Alladyn i Dżasmina, czyż nie? (Taka pisownia celowa.) Mam dla Ciebie oświadczenie z przeprosinami, tłumaczące mnie.
    Jako,iż ten pieprzony blogger usunął mi mój świętej pamięci komentarz, całkiem pokaźnych rozmiarów, który tu dla Ciebie napisałam, caaały!, i muszę go pisać raz jeszcze, a nie mam za bardzo czasu. Musisz mi wybaczyć, że będzie on tak krótki. Wybaczysz mężowi, nie? XD Więc napiszę, o czym pisałam, w telegraficznym skrócie.
    Piszesz pięknie. Twój styl zmienił się nie raz, ale o ukształtował się i teraz, oprócz tego, że jest dopracowany (nie zauważyłam ponadto żadnych błędów, no chyba, że nie zwróciłam na jakiś drobny uwagi xd) to stał się bardzo charakterystyczny. No i jest dojrzalszy, bardziej malowniczy, obrazowy. Aż przyjemnie się czyta i trudno się oderwać. Wiesz? Jak nie, to teraz już tak. Nie wiem, czy pisałam o tym poprzednio, a możliwe, że nie, bo skleroza - moja na pewno - nie boli, jak wiadomo. Masz przepiękny szablon! <3
    Mamy trochę smutku, trochę radości, czyli tak jak powinno być. Nie ma niczego braku ani żadnego niedosytu. Brawa for ju. XD No i co mamy w rozdziale?
    Rozterki Diego, a raczej - już ich koniec. Natalkę w opłakanym stanie. Wie już kim jest obiekt jej westchnień, ale nie rzuci się na niego, to zrozumiałe. Została skrzywdzona przez życie, to zrozumiałe, że się boi. Ale odrobinę wcześniej mamy odrobinę humoru. Relacja Lena-Naty jest cudowna. Obie są przekochane. No i na koniec (nie wiem, czego poszłam od końca. O.o xd) Federico. I Lara, która choć tak niepozorna jest zwiastunem zmian w jego życiu. Niekoniecznie zmian na lepsze.
    Wybacz raz jeszcze. Masz talent, piszesz pięknie. Rozdział był cudowny, naprawdę. Jak dla mnie był to napływ weny i to spory. Jestem jak zawsze pod wrażeniem. Życzę weny. ;) I kocham najbardziej. <3
    Twoja Tyśka/Jace.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wybacz mi to coś.
      Przeczytałam to teraz na spokojnie.
      Wtedy pisałam w dużym pośpiechu. Teraz widzę skutki - błąd na błędzie, brak sensu i powtórzenie na powtórzeniu.
      Rzal mi siebie. Wszystko przez to, że blogger mi usunął ten komentarz.
      Ponownie rzal i bul.
      Wybacz raz jeszcze.

      Usuń
  3. Tak, to ja.

    Możesz się cieszyć – chociaż nie ma z czego. Humorem dorównuję samemu Klausowi, jestem tak cholernie zabawna, że zaraz wysadzę komputer. Tak, nie mam nastroju.

    A nasze Lety się pisze :/
    Wybacz kwaśne miny, na uśmiech mnie dzisiaj nie stać. Do rzeczy:
    Cieszę się niemiłosiernie (jak to sztucznie i banalnie brzmi. Nie, raczej głupio i niepoprawnie), że w końcu poznałam historię Natalki. Serio. Może po mnie tego nie widać, ale w duszy drę się w niebogłosy. Dlaczego? Bo cały czas na to czekałam. Tak, jestem cholernie niecierpliwa, trudno. W każdym razie w końcu poznałam prawdę i teraz dużo łatwiej dopasowywać mi elementy układanki. Kłaniam się niziutko, Dominiko.
    Lena, Diego, Natalka… Ciągle Cię dusiłam o te ich relacje, nie? Fajnie, że coś o nich dałaś. Ale nie wszystko jest dla mnie jasne, choć część tak… Ciężko mnie zrozumieć. Powiem więc, co myślę – to nie są żadne przypuszczenia, po prostu mój umysł złożył tą historię w całość (tyle, że niekompletną). No to tak… Diego kocha Natalkę, co? Inaczej: nie kocha, ale czuje do niej więcej, niż do Leny. Tak, takie właśnie mam wrażenie, które było identyczne od początku. Co poradzić, Dienaty wybija się bardziej niż Diena, choć dla mnie bez różnicy. W końcu bijemy do Lety, nie?
    Ferą mnie zaskoczyłaś. Nie chodzi o to, że Fede coś do kogoś poczuje, ale że będzie to Lara. Nie spodziewałam się jej tam kompletnie – przeoczyłam coś? Ciężko mi się rozeznać, jestem przemęczona. Jutro szkoła, chlip :’(
    Wracając… Fedeletty nie ma? To tez spory szok dla mnie, bo cały czas byłam na nich nastawiona. Chyba, że wrócisz do Tomasetty… Nie wiem, naprawdę. Wszystko teraz miesza mi się w głowie, co nie jest absolutnie Twoją winą. Po prostu wolno przetwarzam informacje…
    Nie będę naciskać, czy coś, muszę czekać. Choć nie ukrywam – strasznie mnie korci, by poznać dalszy bieg historii TERAZ.
    Muszę przeżyć, trudno.

    Piszesz pięknie, ale o tym wiesz, a przynajmniej masz pewność, że ja tak uważam. Nie wiem, dlaczego chciałaś usunąć ten rozdział – jak dla mnie jest fenomenalny. Kocham go moją czapką.
    Podobał mi się wątek Ludmiły i Diego. Taka całkiem pozytywna odskocznia od rutyny. Znowu chylę czółko <3

    No to co?
    Muszę poczekać -,-
    Umrę z tej ciekawości, no…
    Kocham Cię mocno <3
    Ania

    OdpowiedzUsuń