Świat kończy się z nastaniem nocy i zaczyna, kiedy słońce obudzi życie. Codziennie malujemy nową rzeczywistość. Inne kolory, inne smaki, inne przeznaczenie - łączą się w jedną całość, żeby zmiany pozostawały niewidoczne jak powietrze. Kto zwraca uwagę, że wczorajszy złoty tulipan dziś awansował na szkarłatną różę.
Niemożliwe?
Usłysz śmiech wszechświata, to do ciebie.
Miłość się nie kończy.
On - tam na górze, zbyt wysoko, żeby dostrzec detale - bawił się latami, żeby stworzyć jej ostateczny kształt. Nadal nie przypominała niczego konkretnego. Gruszka powinna być bardziej równa, słońce mniej szpiczaste, a serce mniej... rozlazłe. Za to kolory otrzymała wszystkie i żadne (mięta, indygo i peridot absolutnie się nie liczyły). Smak był niecodzienny. Słodko-gorzki z nutką pikanterii i słonych łez. Ani grama ciemnego kakao. Do ciasta waniliowego też było daleko.
I kiedy ten miłosny twór był już gotowy, powstała pewna przeszkoda (nie problem - ci na Górze mają ewentualnie zagwozdki). Kogo ukarać darem kochania? Długie zastanawianie się przyniosło rezultaty, którymi czas - pod postacią wiatru - bawił się jak jesiennymi liśćmi. Boli. Tak, ból był najbrutalniejszym z jej konsekwencji. Skazywał na oczy pozbawione łez. Hałdy powietrza, rozdzierające płuca małymi igłami, bo czujesz, że żyjesz, kiedy nie ma już nic dlaczego warto by oddychać. Muzyka zamiast cichnąć, gaśnie podobnie do wypalanej świeczki. A kolory - jakież niepotrzebne - nie wyglądają jak zeszłego lata.
Nagle, z głębi negatywnych zakątków wychodzi nieśmiało radość. I jakoś tak, wszystkie wątpliwości chowają się z powrotem, przez jasny blask jej uśmiechu.
Ale gdzie jest początek?
Zacząć dzień pocałunkiem jest tak przyjemnie - właśnie tutaj świat zaczyna kręcić się na nowo, bo nie czuje jeszcze gorzkiego smaku kawy, tylko miękkie piórkowe usta. Maxi patrzy na nią nieśpiesznie. W tych krótkich porannych chwilach, kiedy za oknem powietrze mknęło między ludźmi a drzewami, oni wycofali się gdzieś na bok. Tam, gdzie spokój jest jedynym obiektem chciwości, a miłość wypełnia kalendarz po brzegi.
- Dzień dobry, żono.
- Bry, mężu.
- Co moja ukochana powiedziałaby na kolacje, dziś, tylko we dwoje? - Z błogim uśmiechem, opierał się na łokciu i chłonął jej widok, patrząc z góry. Blond włosy okalały jej twarz w absolutnie nieartystycznym nieładzie. Uwielbiał kiedy wyglądała, jak świeżo wyjęta spod kołdry, bo ten widok był obrazkiem zarezerwowanym specjalnie dla niego. Nie do końca obietnica, ale przyzwyczajenie zakorzenione do tego stopnia, że jedna pusta strona łóżka równała się pustemu dniu. Co to za urok mierzyć się z życiem, jeżeli główny jego powód oddycha innym powietrzem?
- O czym zapomniałam tym razem?
- Czyli twierdzisz, że nie mogę porwać mojej miłości na romantyczny wieczór? - Marsyz brwi w udawanym oburzeniu. Oczywiście ona doskonale wie o jego grze, ale nigdy nie przyznałaby się (nawet zmuszona najgorszymi torturami świata - łaskotkami), że momenty, kiedy Maxi próbuje się na nią gniewać są czymś w rodzaju kwiatów, przebijającym się przez śnieg. Małe, niezdarne płatki pną się przeciwko wszechświatowi, a ten kretyn idzie ich śladem.
- Broń Boże, żebym ja zakazywała ci takich rzeczy, misiu. Ale nawet bałwany domyśliłyby się, że czegoś ode mnie chcesz.
- I jak tu planować różne rzeczy, z takim geniuszem u boku? - Nawet nie zauważając, odgarnął kilka kosmyków z jej bladego czoła, żeby ujrzeć dwa brązowe kryształki jej oczu. Ostatni pocałunek - tym razem w nos, żeby sprawy nie przybrały pikantniejszego obrotu. Odrzuca od siebie kołdrę, by uwolnić się od kuszących objęć snu.
- Więc?
- Więc co?
- Maxilimiliano!
- Niespodzianka - Szum pościeli zdradza, że idzie za nim szybkim krokiem. Maxi udaje, że nie widzi, ale ona wie, że on wie. A więc bawią się w grę, która przypomina drzewa schowane pod materiałem. Choć krystaliczna zieleń znika, wysoka postawa nie dała się zamaskować z taką banalnością. Ludmiła delikatnie zarzuca mu ręce na szyje, sprawiając, że zwolnił trochę bieg do kuchni. Nie ma problemu, kiedy przykłada usta blisko jego ucha. Kiedy rozdawano wzrost, Maxi stał w kolejce po pasje albo stał z transparentem z kolorowym napisem protestującym wytwarzanie kawy. Nie każdy może być idealny, choć jego ci z góry mogli potraktować z mniejszym entuzjazmem.
- A miła?
- To zależy, od tego jak to przyjmiesz.
On - tam na górze, zbyt wysoko, żeby dostrzec detale - bawił się latami, żeby stworzyć jej ostateczny kształt. Nadal nie przypominała niczego konkretnego. Gruszka powinna być bardziej równa, słońce mniej szpiczaste, a serce mniej... rozlazłe. Za to kolory otrzymała wszystkie i żadne (mięta, indygo i peridot absolutnie się nie liczyły). Smak był niecodzienny. Słodko-gorzki z nutką pikanterii i słonych łez. Ani grama ciemnego kakao. Do ciasta waniliowego też było daleko.
I kiedy ten miłosny twór był już gotowy, powstała pewna przeszkoda (nie problem - ci na Górze mają ewentualnie zagwozdki). Kogo ukarać darem kochania? Długie zastanawianie się przyniosło rezultaty, którymi czas - pod postacią wiatru - bawił się jak jesiennymi liśćmi. Boli. Tak, ból był najbrutalniejszym z jej konsekwencji. Skazywał na oczy pozbawione łez. Hałdy powietrza, rozdzierające płuca małymi igłami, bo czujesz, że żyjesz, kiedy nie ma już nic dlaczego warto by oddychać. Muzyka zamiast cichnąć, gaśnie podobnie do wypalanej świeczki. A kolory - jakież niepotrzebne - nie wyglądają jak zeszłego lata.
Nagle, z głębi negatywnych zakątków wychodzi nieśmiało radość. I jakoś tak, wszystkie wątpliwości chowają się z powrotem, przez jasny blask jej uśmiechu.
Ale gdzie jest początek?
Zacząć dzień pocałunkiem jest tak przyjemnie - właśnie tutaj świat zaczyna kręcić się na nowo, bo nie czuje jeszcze gorzkiego smaku kawy, tylko miękkie piórkowe usta. Maxi patrzy na nią nieśpiesznie. W tych krótkich porannych chwilach, kiedy za oknem powietrze mknęło między ludźmi a drzewami, oni wycofali się gdzieś na bok. Tam, gdzie spokój jest jedynym obiektem chciwości, a miłość wypełnia kalendarz po brzegi.
- Dzień dobry, żono.
- Bry, mężu.
- Co moja ukochana powiedziałaby na kolacje, dziś, tylko we dwoje? - Z błogim uśmiechem, opierał się na łokciu i chłonął jej widok, patrząc z góry. Blond włosy okalały jej twarz w absolutnie nieartystycznym nieładzie. Uwielbiał kiedy wyglądała, jak świeżo wyjęta spod kołdry, bo ten widok był obrazkiem zarezerwowanym specjalnie dla niego. Nie do końca obietnica, ale przyzwyczajenie zakorzenione do tego stopnia, że jedna pusta strona łóżka równała się pustemu dniu. Co to za urok mierzyć się z życiem, jeżeli główny jego powód oddycha innym powietrzem?
- O czym zapomniałam tym razem?
- Czyli twierdzisz, że nie mogę porwać mojej miłości na romantyczny wieczór? - Marsyz brwi w udawanym oburzeniu. Oczywiście ona doskonale wie o jego grze, ale nigdy nie przyznałaby się (nawet zmuszona najgorszymi torturami świata - łaskotkami), że momenty, kiedy Maxi próbuje się na nią gniewać są czymś w rodzaju kwiatów, przebijającym się przez śnieg. Małe, niezdarne płatki pną się przeciwko wszechświatowi, a ten kretyn idzie ich śladem.
- Broń Boże, żebym ja zakazywała ci takich rzeczy, misiu. Ale nawet bałwany domyśliłyby się, że czegoś ode mnie chcesz.
- I jak tu planować różne rzeczy, z takim geniuszem u boku? - Nawet nie zauważając, odgarnął kilka kosmyków z jej bladego czoła, żeby ujrzeć dwa brązowe kryształki jej oczu. Ostatni pocałunek - tym razem w nos, żeby sprawy nie przybrały pikantniejszego obrotu. Odrzuca od siebie kołdrę, by uwolnić się od kuszących objęć snu.
- Więc?
- Więc co?
- Maxilimiliano!
- Niespodzianka - Szum pościeli zdradza, że idzie za nim szybkim krokiem. Maxi udaje, że nie widzi, ale ona wie, że on wie. A więc bawią się w grę, która przypomina drzewa schowane pod materiałem. Choć krystaliczna zieleń znika, wysoka postawa nie dała się zamaskować z taką banalnością. Ludmiła delikatnie zarzuca mu ręce na szyje, sprawiając, że zwolnił trochę bieg do kuchni. Nie ma problemu, kiedy przykłada usta blisko jego ucha. Kiedy rozdawano wzrost, Maxi stał w kolejce po pasje albo stał z transparentem z kolorowym napisem protestującym wytwarzanie kawy. Nie każdy może być idealny, choć jego ci z góry mogli potraktować z mniejszym entuzjazmem.
- A miła?
- To zależy, od tego jak to przyjmiesz.
Ach, niespodzianki - ogromne prezenty zapakowane w łańcuchy, otoczone fosą z rekinami, dla naszej przyjemności, radości... O, i ogromna próba charakteru. Bo niby kto nie skoczyłby wprost w paszcze groźnego króla oceanu, dla szybszej odpowiedzi?
Piątek, ranek/południe, Buenos Aires/Madryt
Być w dwóch miejscach na raz. Żyć, patrząc głębią niebieskich oczy i śniąc snami malowanymi tęczą - idealnie. Niebo, niebezchmurne, ale okryte kilkoma białymi poduszeczkami, żeby słońce nie przebijało się aż tak mocno na leniwie odpoczywających ludzi. Niech kilometry nie istnieją. Tylko trochę wyobraźni, bez dalekich podróży; oceanu pomiędzy. Ta sama krew, płynąca blisko tej drugiej, niemal bliźniaczej. Identyczne serca razem, idące przez świat.
Nie, kilometry niech nie istnieją.
Krążył z komputerem po całym domu, zupełnie jakby dzierżył w dłoniach tanią, plastikową zabawkę. Przestrach w jej oczach plątał się pomiędzy przyzwyczajeniem, a smutkiem. Leon i jego głowa zgubiona pośród chmur, nie zachowywali się gorzej niż zwykle. Pewna do malowania ręka, wciąż potrafiła mocno walić w klawiaturę, a mocny, stworzony do śpiewania głos dźwięczał melodyjnie przez Skyp'a. Można było dosłyszeć trochę zmechanizowanych sylab oraz parę wyrazów bez "r", ale Violetcie nie bardzo przeszkadzały niuanse. W końcu postawił laptopa na kuchennym stole, nadal zapakowanym w ochronną folię. Po zbyt długim wstępie (przy malowaniu złamał trzy pędzle a włosy skąpał w trzech odcieniach fioletu - podobno przez przypadek), zrobił dwa kroki w bok i o to, przed jego siostrą pokazała się kolekcja barw, wystawa uczuć, przedstawienie kresek - szum myśli. Ciemna postać - dziewczyna - bardzo niewyraźna i skryta, schowana w kolorowych odcieniach wszystkiego. Liści, kwiatów, drzew... Tęcza, magia, marzenia - słowa wydały się Violetcie zbyt małe, żeby choćby wyskrzeczeć jak bardzo eksplozja talentu Leona w nią uderzyła.
- Jesteś pewny, że to z muzyką wiążesz swoją przyszłość, braciszku? To jest... Wow.
Przyglądała się zarysowi melancholijnej postaci. Główna bohaterka, skupiała cały wzrok na sobie, pomimo barku jakichkolwiek szczegółów. Żadnej linii żuchwy, nosa, ust, tylko włosy namalowane ze wszystkimi pasmami, ciemne i gęste, podpowiadały jakiś trop - bardzo osobisty.
Violetta wyszukiwała więcej szczegółów, pięć błyszczących motyli, zarys tygrysiego łba, wyglądającego z głębi dżungli, krople rosy albo deszczu. I parę pająków w kącie, uczepionych na swoich sieciach, niemal wychodziło w jej kierunku.
- Kto to?
Jakby jej nie słyszał. Kątem oka widziała, że stał blisko, jednak kamera nie mogła obrócić się, żeby zobaczyć, co Leon taksuje wzrokiem. Zamyślił się, tego jednego była pewna. Chciała zawołać go jeszcze raz, ale łagodną ciszę rozproszył Daniel. Razem ze swoim stałym towarzyszem - czarnym kubkiem po brzegi wypełnionym ziołową herbatą - stanął przed niegdyś śnieżnobiałą ścianą, wyraźnie zafascynowany.
- Lew, kiedy to skończyłeś?
- Nie spał przez całą noc, tato. Ładnie go pilnowałeś. - Brunet rozejrzał się jakby chciał obedrzeć ściany z tynku, żeby znaleźć źródło melodyjnego głosu. Aż w końcu zatrzymał wodzący wszędzie wzrok na ekranie laptopa, gdzie Vilu zanosiła się perlistym śmiechem, podobnym do budzącego się wiosną świata.
- O, kogo my tu mamy. Ty nie powinnaś być na uczelni?
- Ty w pracy, a młody odsypiać. Jakiś problem? - Uroczy, sarkastyczny uśmiech, jako wisienka na torcie, zakończył sprawę. Tata odwrócił się szybko w stronę syna, świadomy przegranej pozycji.
- Cóż żeś narysował młody gniewny?
- Ogólnie, miałem narysować Violkę, ale wyszło mi z tego dziwna mieszanka kilku osób.
- Że niby kogo? - Daniel podszedł bliżej, muskając palcami jeszcze nie do końca suchą farbę.
- Kilku dziewczyn, które rysowałem w Madrycie, Vilu i...
- Natalii? - Dokończyła siostra.
- Natalii - potwierdził. Brak zatroskanej miny Leona był pozytywnym znakiem, rzutującym dobrze na kilka najbliższych chwil. Rozmowa nie schodziła na tematu tabu, ale krążyła równym torem między jednym liściem, a kolejnym motylem. Z przejęciem rozmawiali o wyjątkowych detalach i zaczarowującej oko całości.
- Wiecie, że ona też maluje? - Zboczyli z kursu, ku niebezpiecznym wodą, głównej postaci, niepodobnej do nikogo, ale wyglądającej jak wszyscy.
- Skąd wiesz, Lew?
- Kwestia połączenia wątków - oznajmił ze śmiechem. - Często ma resztki farby na dłoniach i ma ten błysk artysty. Poza tym, widziałem jak maluję w pracowni, tam gdzie będę chodził na zajęcia, a u mojej pani psycholog wisi obraz, który ona musiała stworzyć. Identyczny sposób nakładania linii i ten sam styl.
- Powiedz mi jeszcze, że odkryłeś dlaczego ten obraz wisi akurat tam. - Daniel wywrócił oczami i ukradkiem pochwycił wzrok Violetty. Spokój, tylko spokój jest kluczem do ratunku.
- Nie do końca, ale usłyszałem, jak jej ojciec rozmawiał chyba z jej chłopakiem, że jej hafefobia ją ogranicza, a ja powinienem uważać. Zdaję się, że ten typ w skórzanej kurteczce utnie sobie ze mną poważną pogawędkę.
- Hafefobia? - Ostatni łyk herbaty rozpłynął się w ustach.
- Fobia, tak? Fobia równa się wizyta u terapeuty, tak? Proste? Proste!
- Leoniasty, mówisz tak jakby nasze leczenie było proste.
- To nie to samo, Vilu.
- Synu, a pomyślałeś o tym, że ona mogła przeżyć coś gorszego?
- Tato, naprawdę tak myślisz?
- Leon, ziemskie piekło nie ma ograniczeń. Poza tym: każdy ma własne.
Piątek, wieczór, Buenos Aires
Tańczące smugi rudawo-różowego słońca, okrywają błękit nieba dla rozrywki, ewentualnie podziwu. Daje nam powody do robienia zdjęć; zwykły niebieski jest przecież zbyt niemodny. Antrakt pomiędzy spokojną sztuką złotego słońca, a żywiołowym przedstawieniem migających gwiazd. Sekunda na oddech, podziwiając z jaką wprawą natura trzyma pędzel i często niewidoczny żal, że nawet chmury nie mogą się zatrzymać.
Decyzję są zgubne, jeżeli podejmowane w trybie "teraz" i zakończone bez "ale". Myśli, nawet rujnujące - te które twierdzą, że depresja buduję sobie przytulne gniazdko w twojej głowie; nie, nigdy, po co?; klapki na oczach; niepozytywne - tworzą kompletny obraz całości. To nie jabłko przedzielone na pół, gdzie soczysta czerwień ukrywa jeszcze młodą zieleń.
Nic bez wątpliwości, wszystko ze smutkiem. I nagle znikąd pojawia się myśl o jej oczach, rzeczywisty obraz jej pocałunków. Wtedy i tylko wtedy rujnujące wątpliwości zamieniają się w ziarenko piasku na plaży, jedno z wielu, nikomu niepotrzebne.
Bo choć uśmiech Natalii topi mu serce, to właśnie spojrzenie Leny kradnie je bezpowrotnie.
Twarz mu pojaśniała od razu, kiedy przekroczył próg domu. Witając się z Pablo, wymienili kilka uwag o Leonie, czyli małej muszce, bzyczącej nad uchem każdemu, komu zdoła. Upierdliwy kretyn. Choć Naty, jako jego prawie siostra, najlepsza przyjaciółka a zarazem wróg, miała pełne prawo trzepotać swoimi skrzydłami barwnego motyla jak tylko ma ochotę, to ten osobnik był jak ciemne chmury, zapowiadające deszcz. Leon - zwiastun zbliżających się kłopotów. Absolutnie nie podobała mu się perspektywa cierpiącej Natalii, również dlatego, że to równanie doprowadziłaby też Lenę do stanu apatii. Dwie smutne siostry to nie jest najlepsza perspektywa dla jednego człowieka. Zwłaszcza, że większe - jako takie - prawo, obowiązek miał w stosunku tej młodszej, bardziej kruchej. Może i brunetka na to nie wyglądała, ale cierpienie kształtuje ducha w mocną zbroję. Cierpienie rozdaje blizny, które odpowiednio uformowane można nosić z dumą. Lenie życie raczej pokazywało drogę środkiem - łatwo, szybko, dobrze, bezpiecznie. Pozostało tylko czekanie na tęczę i nadzieja, że deszcz jednak przejdzie obok.
Twarz mu pojaśniała od razu, kiedy przekroczył próg domu. Witając się z Pablo, wymienili kilka uwag o Leonie, czyli małej muszce, bzyczącej nad uchem każdemu, komu zdoła. Upierdliwy kretyn. Choć Naty, jako jego prawie siostra, najlepsza przyjaciółka a zarazem wróg, miała pełne prawo trzepotać swoimi skrzydłami barwnego motyla jak tylko ma ochotę, to ten osobnik był jak ciemne chmury, zapowiadające deszcz. Leon - zwiastun zbliżających się kłopotów. Absolutnie nie podobała mu się perspektywa cierpiącej Natalii, również dlatego, że to równanie doprowadziłaby też Lenę do stanu apatii. Dwie smutne siostry to nie jest najlepsza perspektywa dla jednego człowieka. Zwłaszcza, że większe - jako takie - prawo, obowiązek miał w stosunku tej młodszej, bardziej kruchej. Może i brunetka na to nie wyglądała, ale cierpienie kształtuje ducha w mocną zbroję. Cierpienie rozdaje blizny, które odpowiednio uformowane można nosić z dumą. Lenie życie raczej pokazywało drogę środkiem - łatwo, szybko, dobrze, bezpiecznie. Pozostało tylko czekanie na tęczę i nadzieja, że deszcz jednak przejdzie obok.
Diego siedział oparty o bezgłowie tonącego w tęczy łóżku swojej dziewczyny, kiedy do pokoju z nieśmiałym uśmiechem zawitała Naty z porcją świeżych ciasteczek. Bez słów zostawiła niewielki talerzyk obok niego i zajęła miejsce na zagraconej podłodze, nogi wywijając w górę na miękką pościel.
- Jak jej idzie?
- Angie czy Lenie, Diego?
- Nie zadawaj głupich pytań, Natka. - Rzucił jej jedną, pyszną słodkość.
- Więc a: moja kochana siostra spaliła już trzy porcje, natomiast Angie wyrzuca je do śmieci jak zawodowy koszykarz.
- Tym razem nie spaliła sobie włosów, prawda?
- Jeszcze nie, ale... - Kolejne ciastko zleciało. - Cóż, możemy pożyczyć czapki od twojego brata, jeżeli nie chcesz paradować z łysą Leną po mieście.
- O to nie musimy się martwić, moja droga. Lena sama sobie je załatwi.
Kilkanaście zjedzonych smakołyków później, zaniepokojeni zniknięciem okrutnego zapachu spalenizny, roześmiani znaleźli się w kuchni. Ciemne blaty wyglądały jak śniegowe górki, tak bardzo były zanurzone w mącę. Angie chyba modliła się w duchu o przetrwanie, za to Lena z uporem wpatrywała się w gorący piekarnik. Zaciekawiony spokojem w domu, Pablo stanął za straszą córką. Widok białych włosów Leny, nie był niczym nowym, ale jej spokój był niezwykły jak na te porę dnia. W końcu kiedy magiczny kurczak zapiszczał trzy razy, zwiastując koniec czasu, blondynka wyciągnęła parującą blachę.
Zarumienione kawałki ciasta prezentowały się dobrze i pysznie, więc ostrożnie sięgnęła po jedno, wgryzając się w nie jak wiewiórka w orzech. Triumfalny pisk, oznajmił niemożliwe - Lena zrobiła jadalne jedzenie. Nie wierząc w ten cud reszta zebranych niepewnie sięgnęła, żeby spróbować jak bardzo jej się nie udało Jednak pomruki aprobaty, zabrzmiały niemal jak melodia.
- Widzicie? Czasem nawet głupie ciastka dają radość!
I w tej jednej chwili, kiedy za ścianami kuchni nie było niczego, to była szczera prawda.
- Jak jej idzie?
- Angie czy Lenie, Diego?
- Nie zadawaj głupich pytań, Natka. - Rzucił jej jedną, pyszną słodkość.
- Więc a: moja kochana siostra spaliła już trzy porcje, natomiast Angie wyrzuca je do śmieci jak zawodowy koszykarz.
- Tym razem nie spaliła sobie włosów, prawda?
- Jeszcze nie, ale... - Kolejne ciastko zleciało. - Cóż, możemy pożyczyć czapki od twojego brata, jeżeli nie chcesz paradować z łysą Leną po mieście.
- O to nie musimy się martwić, moja droga. Lena sama sobie je załatwi.
Kilkanaście zjedzonych smakołyków później, zaniepokojeni zniknięciem okrutnego zapachu spalenizny, roześmiani znaleźli się w kuchni. Ciemne blaty wyglądały jak śniegowe górki, tak bardzo były zanurzone w mącę. Angie chyba modliła się w duchu o przetrwanie, za to Lena z uporem wpatrywała się w gorący piekarnik. Zaciekawiony spokojem w domu, Pablo stanął za straszą córką. Widok białych włosów Leny, nie był niczym nowym, ale jej spokój był niezwykły jak na te porę dnia. W końcu kiedy magiczny kurczak zapiszczał trzy razy, zwiastując koniec czasu, blondynka wyciągnęła parującą blachę.
Zarumienione kawałki ciasta prezentowały się dobrze i pysznie, więc ostrożnie sięgnęła po jedno, wgryzając się w nie jak wiewiórka w orzech. Triumfalny pisk, oznajmił niemożliwe - Lena zrobiła jadalne jedzenie. Nie wierząc w ten cud reszta zebranych niepewnie sięgnęła, żeby spróbować jak bardzo jej się nie udało Jednak pomruki aprobaty, zabrzmiały niemal jak melodia.
- Widzicie? Czasem nawet głupie ciastka dają radość!
I w tej jednej chwili, kiedy za ścianami kuchni nie było niczego, to była szczera prawda.
Pomijając jakość - błędy sprawdzałam jako tako, więc pewnie ich jest, ale geografia czeka. Jakby co, to krzyczcie.
Jeju, no, tyle. Nie będę się użalać, mam zbyt dobry humor. XD
PS. -> Wpadnijcie sobie tu. *KLIK* <3 Ciapciak, ale utalentowany ciapciak. <3
A i jakby ktoś znał jakiś blog o Lety to niech rzuci linkiem, dzięki. <3333
Jeju, no, tyle. Nie będę się użalać, mam zbyt dobry humor. XD
PS. -> Wpadnijcie sobie tu. *KLIK* <3 Ciapciak, ale utalentowany ciapciak. <3
A i jakby ktoś znał jakiś blog o Lety to niech rzuci linkiem, dzięki. <3333