wtorek, 31 marca 2015

09. I know you will still love me.

Piątek, poranek, Buenos Aires.

Świat kończy się z nastaniem nocy i zaczyna, kiedy słońce obudzi życie. Codziennie malujemy nową rzeczywistość. Inne kolory, inne smaki, inne przeznaczenie - łączą się w jedną całość, żeby zmiany pozostawały niewidoczne jak powietrze. Kto zwraca uwagę, że wczorajszy złoty tulipan dziś awansował na szkarłatną różę. 
Niemożliwe?
Usłysz śmiech wszechświata, to do ciebie.

Miłość się nie kończy.
On - tam na górze, zbyt wysoko, żeby dostrzec detale - bawił się latami, żeby stworzyć jej ostateczny kształt. Nadal nie przypominała niczego konkretnego. Gruszka powinna być bardziej równa, słońce mniej szpiczaste, a serce mniej... rozlazłe. Za to kolory otrzymała wszystkie i żadne (mięta, indygo i peridot absolutnie się nie liczyły). Smak był niecodzienny. Słodko-gorzki z nutką pikanterii i słonych łez. Ani grama ciemnego kakao. Do ciasta waniliowego też było daleko.
I kiedy ten miłosny twór był już gotowy, powstała pewna przeszkoda (nie problem - ci na Górze mają ewentualnie zagwozdki). Kogo ukarać darem kochania? Długie zastanawianie się przyniosło rezultaty, którymi czas - pod postacią wiatru  - bawił się jak jesiennymi liśćmi. Boli. Tak, ból był najbrutalniejszym z jej konsekwencji. Skazywał na oczy pozbawione łez. Hałdy powietrza, rozdzierające płuca małymi igłami, bo czujesz, że żyjesz, kiedy nie ma już nic dlaczego warto by oddychać. Muzyka zamiast cichnąć, gaśnie podobnie do wypalanej świeczki. A kolory - jakież niepotrzebne - nie wyglądają jak zeszłego lata.
Nagle, z głębi negatywnych zakątków wychodzi nieśmiało radość. I jakoś tak, wszystkie wątpliwości chowają się z powrotem, przez jasny blask jej uśmiechu.
Ale gdzie jest początek? 
Zacząć dzień pocałunkiem jest tak przyjemnie - właśnie tutaj świat zaczyna kręcić się na nowo, bo nie czuje jeszcze gorzkiego smaku kawy, tylko miękkie piórkowe usta. Maxi patrzy na nią nieśpiesznie. W tych krótkich porannych chwilach, kiedy za oknem powietrze mknęło między ludźmi a drzewami, oni wycofali się gdzieś na bok. Tam, gdzie spokój jest jedynym obiektem chciwości, a miłość wypełnia kalendarz po brzegi.
- Dzień dobry, żono.
- Bry, mężu.
- Co moja ukochana powiedziałaby na kolacje, dziś, tylko we dwoje? - Z błogim uśmiechem, opierał się na łokciu i chłonął jej widok, patrząc z góry. Blond włosy okalały jej twarz w absolutnie nieartystycznym nieładzie. Uwielbiał kiedy wyglądała, jak świeżo wyjęta spod kołdry, bo ten widok był obrazkiem zarezerwowanym specjalnie  dla niego. Nie do końca obietnica, ale przyzwyczajenie zakorzenione do tego stopnia, że jedna pusta strona łóżka równała się pustemu dniu. Co to za urok mierzyć się z życiem, jeżeli główny jego powód oddycha innym powietrzem?
- O czym zapomniałam tym razem?
- Czyli twierdzisz, że nie mogę porwać mojej miłości na romantyczny wieczór? - Marsyz brwi w udawanym oburzeniu. Oczywiście ona doskonale wie o jego grze, ale nigdy nie przyznałaby się (nawet zmuszona najgorszymi torturami świata - łaskotkami), że momenty, kiedy Maxi próbuje się na nią gniewać są czymś w rodzaju kwiatów, przebijającym się przez śnieg. Małe, niezdarne płatki pną się przeciwko wszechświatowi, a ten kretyn idzie ich śladem.
- Broń Boże, żebym ja zakazywała ci takich rzeczy, misiu. Ale nawet bałwany domyśliłyby się, że czegoś ode mnie chcesz.
- I jak tu planować różne rzeczy, z takim geniuszem u boku? - Nawet nie zauważając, odgarnął kilka kosmyków z jej bladego czoła, żeby ujrzeć dwa brązowe kryształki jej oczu. Ostatni pocałunek - tym razem w nos, żeby sprawy nie przybrały pikantniejszego obrotu. Odrzuca od siebie kołdrę, by uwolnić się od kuszących objęć snu.
- Więc?
- Więc co?
- Maxilimiliano!
- Niespodzianka - Szum pościeli zdradza, że idzie za nim szybkim krokiem. Maxi udaje, że nie widzi, ale ona wie, że on wie. A więc bawią się w grę, która przypomina drzewa schowane pod materiałem. Choć krystaliczna zieleń znika, wysoka postawa nie dała się zamaskować z taką banalnością. Ludmiła delikatnie zarzuca mu ręce na szyje, sprawiając, że zwolnił trochę bieg do kuchni. Nie ma problemu, kiedy przykłada usta blisko jego ucha. Kiedy rozdawano wzrost, Maxi stał w kolejce po pasje albo stał z transparentem z kolorowym napisem protestującym wytwarzanie kawy. Nie każdy może być idealny, choć jego ci z góry mogli potraktować z mniejszym entuzjazmem.
- A miła?
- To zależy, od tego jak to przyjmiesz.
Ach, niespodzianki - ogromne prezenty zapakowane w łańcuchy, otoczone fosą z rekinami, dla naszej przyjemności, radości... O, i ogromna próba charakteru. Bo niby kto nie skoczyłby wprost w paszcze groźnego króla oceanu, dla szybszej odpowiedzi?



Piątek, ranek/południe, Buenos Aires/Madryt

Być w dwóch miejscach na raz. Żyć, patrząc głębią niebieskich oczy i śniąc snami malowanymi tęczą - idealnie. Niebo, niebezchmurne, ale okryte kilkoma białymi poduszeczkami, żeby słońce nie przebijało się aż tak mocno na leniwie odpoczywających ludzi. Niech kilometry nie istnieją. Tylko trochę wyobraźni, bez dalekich podróży; oceanu pomiędzy. Ta sama krew, płynąca blisko tej drugiej, niemal bliźniaczej. Identyczne serca razem, idące przez świat. 
Nie, kilometry niech nie istnieją.

Krążył z komputerem po całym domu, zupełnie jakby dzierżył w dłoniach tanią, plastikową zabawkę. Przestrach w jej oczach plątał się pomiędzy przyzwyczajeniem, a smutkiem. Leon i jego głowa zgubiona pośród chmur, nie zachowywali się gorzej niż zwykle. Pewna do malowania ręka, wciąż potrafiła mocno walić w klawiaturę, a mocny, stworzony do śpiewania głos dźwięczał melodyjnie przez Skyp'a. Można było dosłyszeć trochę zmechanizowanych sylab oraz parę wyrazów bez "r", ale Violetcie nie bardzo przeszkadzały niuanse. W końcu postawił laptopa na kuchennym stole, nadal zapakowanym w ochronną folię. Po zbyt długim wstępie (przy malowaniu złamał trzy pędzle a włosy skąpał w trzech odcieniach fioletu - podobno przez przypadek), zrobił dwa kroki w bok i o to, przed jego siostrą pokazała się kolekcja barw, wystawa uczuć, przedstawienie kresek - szum myśli. Ciemna postać - dziewczyna - bardzo niewyraźna i skryta, schowana w kolorowych odcieniach wszystkiego. Liści, kwiatów, drzew... Tęcza, magia, marzenia - słowa wydały się Violetcie zbyt małe, żeby choćby wyskrzeczeć jak bardzo eksplozja talentu Leona w nią uderzyła.
- Jesteś pewny, że to z muzyką wiążesz swoją przyszłość, braciszku? To jest... Wow. 
Przyglądała się zarysowi melancholijnej postaci. Główna bohaterka, skupiała cały wzrok na sobie, pomimo barku jakichkolwiek szczegółów. Żadnej linii żuchwy, nosa, ust, tylko włosy namalowane ze wszystkimi pasmami, ciemne i gęste, podpowiadały jakiś trop - bardzo osobisty. 
Violetta wyszukiwała więcej szczegółów, pięć błyszczących motyli, zarys tygrysiego łba, wyglądającego z głębi dżungli, krople rosy albo deszczu. I parę pająków w kącie, uczepionych na swoich sieciach, niemal wychodziło w jej kierunku.
- Kto to? 
Jakby jej nie słyszał. Kątem oka widziała, że stał blisko, jednak kamera nie mogła obrócić się, żeby zobaczyć, co Leon taksuje wzrokiem. Zamyślił się, tego jednego była pewna. Chciała zawołać go jeszcze raz, ale łagodną ciszę rozproszył Daniel. Razem ze swoim stałym towarzyszem - czarnym kubkiem po brzegi wypełnionym ziołową herbatą - stanął przed niegdyś śnieżnobiałą ścianą, wyraźnie zafascynowany.
- Lew, kiedy to skończyłeś?
- Nie spał przez całą noc, tato. Ładnie go pilnowałeś. - Brunet rozejrzał się jakby chciał obedrzeć ściany z tynku, żeby znaleźć źródło melodyjnego głosu. Aż w końcu zatrzymał wodzący wszędzie wzrok na ekranie laptopa, gdzie Vilu zanosiła się perlistym śmiechem, podobnym do budzącego się wiosną świata. 
- O, kogo my tu mamy. Ty nie powinnaś być na uczelni? 
- Ty w pracy, a młody odsypiać. Jakiś problem? - Uroczy, sarkastyczny uśmiech, jako wisienka na torcie, zakończył sprawę. Tata odwrócił się szybko w stronę syna, świadomy przegranej pozycji.
- Cóż żeś narysował młody gniewny?
- Ogólnie, miałem narysować Violkę, ale wyszło mi z tego dziwna mieszanka kilku osób. 
- Że niby kogo? - Daniel podszedł bliżej, muskając palcami jeszcze nie do końca suchą farbę. 
- Kilku dziewczyn, które rysowałem w Madrycie, Vilu i... 
- Natalii? - Dokończyła siostra. 
- Natalii - potwierdził. Brak zatroskanej miny Leona był pozytywnym znakiem, rzutującym dobrze na kilka najbliższych chwil. Rozmowa nie schodziła na tematu tabu, ale krążyła równym torem między jednym liściem, a kolejnym motylem. Z przejęciem rozmawiali o wyjątkowych detalach i zaczarowującej oko całości.
- Wiecie, że ona też maluje? - Zboczyli z kursu, ku niebezpiecznym wodą, głównej postaci, niepodobnej do nikogo, ale wyglądającej jak wszyscy.
- Skąd wiesz, Lew? 
- Kwestia połączenia wątków - oznajmił ze śmiechem. - Często ma resztki farby na dłoniach i ma ten błysk artysty. Poza tym, widziałem jak maluję w pracowni, tam gdzie będę chodził na zajęcia, a u mojej pani psycholog wisi obraz, który ona musiała stworzyć. Identyczny sposób nakładania linii i ten sam styl. 
- Powiedz mi jeszcze, że odkryłeś dlaczego ten obraz wisi akurat tam. - Daniel wywrócił oczami i ukradkiem pochwycił wzrok Violetty. Spokój, tylko spokój jest kluczem do ratunku. 
- Nie do końca, ale usłyszałem, jak jej ojciec rozmawiał chyba z jej chłopakiem, że jej hafefobia ją ogranicza, a ja powinienem uważać. Zdaję się, że ten typ w skórzanej kurteczce utnie sobie ze mną poważną pogawędkę. 
- Hafefobia? - Ostatni łyk herbaty rozpłynął się w ustach. 
- Fobia, tak? Fobia równa się wizyta u terapeuty, tak? Proste? Proste! 
- Leoniasty, mówisz tak jakby nasze leczenie było proste. 
- To nie to samo, Vilu. 
- Synu, a pomyślałeś o tym, że ona mogła przeżyć coś gorszego? 
- Tato, naprawdę tak myślisz? 
- Leon, ziemskie piekło nie ma ograniczeń. Poza tym: każdy ma własne. 



 Piątek, wieczór, Buenos Aires

Tańczące smugi rudawo-różowego słońca, okrywają błękit nieba dla rozrywki, ewentualnie podziwu. Daje nam powody do robienia zdjęć; zwykły niebieski jest przecież zbyt niemodny. Antrakt pomiędzy spokojną sztuką złotego słońca, a żywiołowym przedstawieniem migających gwiazd. Sekunda na oddech, podziwiając z jaką wprawą natura trzyma pędzel i często niewidoczny żal, że nawet chmury nie mogą się zatrzymać. 

Decyzję są zgubne, jeżeli podejmowane w trybie "teraz" i zakończone bez "ale". Myśli, nawet rujnujące - te które twierdzą, że depresja buduję sobie przytulne gniazdko w twojej głowie; nie, nigdy, po co?; klapki na oczach; niepozytywne - tworzą kompletny obraz całości. To nie jabłko przedzielone na pół, gdzie soczysta czerwień ukrywa jeszcze młodą zieleń. 
Nic bez wątpliwości, wszystko ze smutkiem. I nagle znikąd pojawia się myśl o jej oczach, rzeczywisty obraz jej pocałunków. Wtedy i tylko wtedy rujnujące wątpliwości zamieniają się w ziarenko piasku na plaży, jedno z wielu, nikomu niepotrzebne. 
Bo choć uśmiech Natalii topi mu serce, to właśnie spojrzenie Leny kradnie je bezpowrotnie.
Twarz mu pojaśniała od razu, kiedy przekroczył próg domu. Witając się z Pablo, wymienili kilka uwag o Leonie, czyli małej muszce, bzyczącej nad uchem każdemu, komu zdoła. Upierdliwy kretyn. Choć Naty, jako jego prawie siostra, najlepsza przyjaciółka a zarazem wróg, miała pełne prawo trzepotać swoimi skrzydłami barwnego motyla jak tylko ma ochotę, to ten osobnik był jak ciemne chmury, zapowiadające deszcz. Leon - zwiastun zbliżających się kłopotów. Absolutnie nie podobała mu się perspektywa cierpiącej Natalii, również dlatego, że to równanie doprowadziłaby też Lenę do stanu apatii. Dwie smutne siostry to nie jest najlepsza perspektywa dla jednego człowieka. Zwłaszcza, że większe - jako takie - prawo, obowiązek miał w stosunku tej młodszej, bardziej kruchej. Może i brunetka na to nie wyglądała, ale cierpienie kształtuje ducha w mocną zbroję. Cierpienie rozdaje blizny, które odpowiednio uformowane można nosić z dumą. Lenie życie raczej pokazywało drogę środkiem - łatwo, szybko, dobrze, bezpiecznie. Pozostało tylko czekanie na tęczę i nadzieja, że deszcz jednak przejdzie obok.
Diego siedział oparty o bezgłowie tonącego w tęczy łóżku swojej dziewczyny, kiedy do pokoju z nieśmiałym uśmiechem zawitała Naty z porcją świeżych ciasteczek. Bez słów zostawiła niewielki talerzyk obok niego i zajęła miejsce na zagraconej podłodze, nogi wywijając w górę na miękką pościel.
- Jak jej idzie?
- Angie czy Lenie, Diego?
- Nie zadawaj głupich pytań, Natka. - Rzucił jej jedną, pyszną słodkość.
- Więc a: moja kochana siostra spaliła już trzy porcje, natomiast Angie wyrzuca je do śmieci jak zawodowy koszykarz.
- Tym razem nie spaliła sobie włosów, prawda?
- Jeszcze nie, ale... - Kolejne ciastko zleciało. - Cóż, możemy pożyczyć czapki od twojego brata, jeżeli nie chcesz paradować z łysą Leną po mieście.
- O to nie musimy się martwić, moja droga. Lena sama sobie je załatwi.
Kilkanaście zjedzonych smakołyków później, zaniepokojeni zniknięciem okrutnego zapachu spalenizny, roześmiani znaleźli się w kuchni. Ciemne blaty wyglądały jak śniegowe górki, tak bardzo były zanurzone w mącę. Angie chyba modliła się w duchu o przetrwanie, za to Lena z uporem wpatrywała się w gorący piekarnik. Zaciekawiony spokojem w domu, Pablo stanął za straszą córką. Widok białych włosów Leny, nie był niczym nowym, ale jej spokój był niezwykły jak na te porę dnia. W końcu kiedy magiczny kurczak zapiszczał trzy razy, zwiastując koniec czasu, blondynka wyciągnęła parującą blachę.
Zarumienione kawałki ciasta prezentowały się dobrze i pysznie, więc ostrożnie sięgnęła po jedno, wgryzając się w nie jak wiewiórka w orzech. Triumfalny pisk, oznajmił niemożliwe - Lena zrobiła jadalne jedzenie. Nie wierząc w ten cud reszta zebranych niepewnie sięgnęła, żeby spróbować jak bardzo jej się nie udało Jednak pomruki aprobaty, zabrzmiały niemal jak melodia.
- Widzicie? Czasem nawet głupie ciastka dają radość!
I w tej jednej chwili, kiedy za ścianami kuchni nie było niczego, to była szczera prawda. 


Pomijając jakość - błędy sprawdzałam jako tako, więc pewnie ich jest, ale geografia czeka. Jakby co, to krzyczcie.
Jeju, no, tyle. Nie będę się użalać, mam zbyt dobry humor. XD
PS. -> Wpadnijcie sobie tu. *KLIK* <3 Ciapciak, ale utalentowany ciapciak. <3
A i jakby ktoś znał jakiś blog o Lety to niech rzuci linkiem, dzięki. <3333

niedziela, 1 marca 2015

08. I'm giving up on you

Czwartek, wieczór, Buenos Aires.

Zmęczone słońce z radością pozostawioną w żółto-pomarańczowych plamach na niebieskim płótnie nieba, chowało się do snu. Ciepłe promienie zbladły, robiąc miejsce chłodnemu oddechowi wiatru. Miasto pełne betonowych drzew cichło, wsłuchując się w oddech, skradającej się na palcach nocy. Ktoś umarł, ktoś się urodził, ale Buenos Aires dalej trwało w huczącym rytmie biegnącego życia. Zatrzymać się na sekundę? Dwie?

Grzywka waliła mu się na czoło, jakby chciała tylko utwierdzić wszechświat w przekonaniu, że cały dzień jest do dupy. Naturalnie się z nią zgadzał. Była jego stałą przyjaciółką i pomimo humorków traktował ją z należytym szacunkiem. Dzisiaj nie smakował jej ani ulubiony lakier do włosów (o woni ciemnej czekolady), ani nie chciała zatrzymywać na sobie okularów. Ślizgały się z powrotem na jego nos, przedtem ze dwa, trzy razy uderzając o chodnikowe płyty.  Ray Ban nabawiły się dwóch - i pół - nowych kresek do kolekcji.
To nie był jego dzień, ale nie zaliczał się też do tych, kiedy ściga nas myśl o zmarnowanym życiu. Bycie optymistom nie jest związane supłami z "szklanka do połowy pełna", ale to wybór myśli, karzące nam akceptować drzwi, które sami sobie otworzyliśmy. Wiąże się to też z pewną dozą uczucia do przeżytych chwil. Z której strony lustra by nie patrzeć życie Federico wcale nie było kamieniem na dnie studni - osamotnionym, kawałkiem czegoś niewidzialnego, jednocześnie bardziej żywego niż gra aktorska Paris Hilton. Miał w sobie energię, która mogłaby oświetlić małe miasteczko na prowincji hiszpańskiej.
Buenos Aires zawładnęła pora tajemniczych pomruków. Noc rozciągała się nad głowami, niczym wykrochmalone prześcieradło. Ludzie nie zwracali uwagi na ciemniejsze odcienie nieba, które otaczało ich podczas powszechnie wykonywanych, nudnych czynności. Rozum zamiast szukać piękna, skupiał się na bezbarwnych ruchach rąk, zmuszając oczy do oglądania bezosobowego przedstawienia mijanych dni. Rutyna, zlewając się z przyzwyczajeniami pożerała życiowe scenariusze, mocząc je deszczem niewypłakanych łez, których istnienie zabiera codzienna codzienność.
Ruch szklanych drzwi, które oddzielały małą przychodnie weterynaryjną od reszty świata, zaskrzypiały smętnie, obwieszając pojawienie się nowej duszy. Mała recepcja z biurkiem, była najmniej okazałym pomieszczeniem wśród kilku pokoi i niewielkiej sali operacyjnej, w której Federico powoli próbował pomagać puszystym (czasem łysym) przyjaciołom. Dzwonek zaświergotał radośnie, jak zwykle kiedy ktoś przechodził przez skromny próg. Wyłonił się z czegoś, co pełniło funkcje trzyosobowego gabinetu z jednym biurkiem. Andres - jeden z dwóch przyjaciół, z którymi założył gabinet - aktualnie zabierał swoją narzeczoną na denną wystawę w muzeum sztuki nowoczesnej, czyli miejsca gdzie styropianowy kubek i jego symetryczne kształty wzbudzają większy zachwyt niż Pieta Michała Anioła. Miejsce pełne bogatych snobów z kieliszkami (nie winna jak na normalnych wystawach) soków ekologicznych z pokrzyw, czy innego zielonego świństwa.
Drugi kolega, Brazylijczyk o ciemnym kolorze skóry, właśnie opatrywał poparzenie małego szczeniaka, który trafił w ręce wyjątkowo niezdarnego dziecka.
Federico był więc skazany przeznaczony, powitać nowego podopiecznego w ich klinice. A mówią, że los nie zna się na żartach.
W życiu widział wiele ładnych dziewczyn i ta choć nieprzeciętna, nie wmurowała go w ziemie. To nie był typ modelki. Raczej jej przeciwieństwo. Drobna brunetka, która nie przekroczyła stu sześćdziesięciu centymetrów. Zadarty nosek oznaczyło kilka piegów, reszta wyglądała na ukrytą pod tymi maziami, które dziewczyny (nawet ładne) uwielbiały w siebie wcierać. Włosy spięła w wysoki kucyk, gdzie kilka pasemek uwolniło tworząc cierniową koronę w okół jej zaróżowionych policzków.
- Hej, czym mogę służyć? - Zrezygnował z oficjalnego tonu - była w jego wieku, może rok, dwa młodsza. Z olśniewającym uśmiechem zauważył, że się speszyła. Działał na nią.
- Ja... - Przygryzła dolną wargę, chcąc zatrzymać słowa. - Chciałam zapytać się o zabieg sterylizacji dla kota. Parę dni temu znalazłam go na ulicy i... Ogólnie też przydałoby się go zaczepić i obejrzeć. Nie jest w jakimś tragicznym stanie, ale wolałabym się upewnić, że... - Nie odwracał od niej zaciekawionego spojrzenia. - ...z nim wszystko w porządku.
- Jasne. Gdzie masz naszego bohatera?
- Zostawiłam go w samochodzie, nie wiedziałam czy macie jeszcze otwarte.
- Świetnie, zabiorę jakiś transporter i pójdę z tobą. - Zniknął na kilka sekund, żeby wrócić z szarą, niepozorną klatką. Wskazał ręką na drzwi, karząc jej iść przodem.
- Nie przedstawiłam się. Lara.
 L a r a.
 Zapamiętaj tę imię Federico. Los nie raz będzie ci nim machać przed twarzą, niszcząc grzywkę.



Czas i miejsce trwają w swojej żałosności.

I jak to jest być tak szczęśliwym, że nawet słońce nie jest w stanie cię oślepić? To jedno, prawdzie słońce; centrum twojego wszechświata klęka tuż obok twojego spojrzenia. Patrzy, rozumiejąc więcej niż ty. Patrzy tak, jakby siedem miliardów ludzi rozpłynęło się we mgle, a ty - jedyna, niepowtarzalna - mogłabyś sprawić, że nie liczy się żadne uderzenie serca oprócz waszych. Bo żadne, nigdy, nie biło w słodkiej melodii kolorowych uczuć. 

Obudziła się zamroczona. Popołudniowa drzemka w jej wykonaniu była rzadkością porównywalną do Leny w złym humorze. Ale jak zawsze, rzeczy mało prawdopodobne - wytrąciły ją z równowagi. Musiała położyć się choć na godzinę, bo wieczorne (właściwie nocne, ale artyści żyli według własnego zegarka) rozmyślania z minut przeciągały się do godzin. Bezsenność wróciła z wakacji, a i głowa dzisiejszego popołudnia zdawała się utrudniać jej życie paskudną migreną. Odpłynęła w sen, aby znaleźć trochę ukojenia w ramionach błogiej nieświadomości, ale sny, sen, koszmar, zakręcił się jak sprężyna i odbijał interesujące obrazy rzeczywistości. Kiedy się obudziła, czuła stróżę potu na plecach - namacalny dowód, że jej lęki znalazły ją nawet w bezpiecznym miejscu. Do łazienki poszła z przyzwyczajenia. Pierwsza czynność każdego poranka, po otwarciu oczy, wyjątkowo znalazła zastosowanie już teraz. Nie chciało jej się patrzeć na odbicie, które tak jak myślała, wyglądało mniej więcej tak jak się czuła. Niewyraźne, roztrzęsione ślady strachu. Zimna woda na policzkach, uspokoiła trochę ich czerwony kolor, ale ani myślała analizować sytuacje, która im bardziej się oddalała, tym bardziej absurdalna była.
I nawet jego oczy, tuż przed nią nie mogłaby jej przekonać, że jest inaczej. (Co z kolei już tak absurdalne nie było, skoro nie dość, że mówił tym samym językiem, to jeszcze mieszkał w tym samym mieście.)
- Natalia! Chcesz kawy?!
Lena wiedziała, że zdaniem brunetki to kakao potrafiło naprawić ociężałą wizję wszechświata, i kto wie, może gdyby wielcy, światowi przywódcy wspólnie je pili ograniczyliby komiczną wręcz ilość wojen do minimum. Ale aktualnie wyglądała jakby jedną z nich miała właśnie za sobą, więc udowadnianie akurat tej tezy musiały poczekać na lepsze godziny.
- Kakao, siostro!
- Za późno, wyszłam z kuchni. - I teraz stała w drzwiach łazienki z niebieskim kubkiem z napisem "najmądrzejsza blądynka świata". Skromny, zabawny prezent od Natalii, z którego cała rodzina śmiała się do tej pory.
- Dzięki - burknęła.
- Wyglądasz strasznie, Natalia.
- Uwielbiam twoje komplementy, są dużo oryginalniejsze niż twoja twarz.
- Auć. - Zmarszczyła nos. - Chyba jednak dostaniesz kakao.
- Ale?
- Ale...? - Wyglądała na autentycznie zdenerwowaną. - Dziś bez haczyków - oznajmiła.
- Oczywiście, a ja w przyszłym tygodniu przejmuje włoski tron.
- Natalia, wiem, że jesteś inteligentna, ale we Włoszech nie... - Angie wyłoniła się z korytarza, który prowadził z części sypialnej domu. - To był tylko żart, prawda?
- Owszem - potwierdziła Lena. - Angie też chcesz kakao?
- Lena, kochanie, przyznaj się co chcesz zrobić Natce. - Narzeczona ojca z udawanym oburzeniem założyła ręce na biodra i krzywym spojrzeniem oceniła sytuacje. Brunetka wyglądała jakby właśnie przedzierała się przez kolczasty mur i mały huragan. Jej kruczoczarne włosy - o ile to możliwe - były splątane bardziej niż zwykle, a wzrok uciekał nerwowo po zakamarkach jej twarzy.
- Absolutnie, bezapelacyjnie, kompletnie, totalnie, naprawdę nic.
- W takim razie zgoda. - Natalia nadal nie odeszła od łazienkowego lustra i próbowała zrozumieć przerażone odbicie jej ciemnych oczu.
- Chcesz pogadać? - Kiedy młodsza z sióstr zniknęła tanecznym krokiem (typowy dla niej nieodpowiedni do sytuacji entuzjazm), blondynka zmartwionym głosem wydusiła pytanie. Naty, jakby myślami tysiąc lat za nią, obróciła się z trudem.
- Muszę. Tak myślę. - I zniknęła na dole, zanim szum koszmaru musnął oczy Angie.

- Poznała kogoś - zapiszczała Lena, stojąc w otwartych drzwiach lodówki. Komiczny wygląd jej kolorowego tyłka (szorty w tęczę zawsze potrafiły rozbawić), dodawał błahości słowom. Poszukiwania mleka nadal trwały, kiedy Angie spojrzeniem zadała Natalii pytanie.
- Nie kogoś, ma na imię Leon. - Stanęła na palcach, żeby z górnej szafki wyjąć kubek z Myszką Miki, jej idolce sprzed szesnastu lat. Podniecenie Leny, całą sytuacją niemal zmaterializowało się w kuchni. Jedynym osobnikiem płci brzydkiej, niezwiązanym z ich rodziną, o którym kiedykolwiek rozmawiały był Diego ( i kilku aktorów, bo bez seriali ich życie byłoby odrobinę nudne, tym bardziej jeżeli nie mogłyby kłócić się między innymi o słynę "A" z Pretty Little liares - na razie wszystkie ich strzały były chybione). Ciekawa odmiana.
- I jaki jest? - dopytywała się macocha.
- Gorący. - Lena w końcu wyłowiła głowę z lodówki. Triumfalny uśmiech i satysfakcja z mlekiem w ręce przyprawiły Natalie o ogromny uśmiech. - Widzisz, a, ona nawet jak o nim myśli ma ogromnego banana na twarzy.
Nie poprawiła jej błędnych wniosków, bo nie było sensu. Gdyby zorganizowano zawody na upartość, Lena wygrałaby z każdym osłem.
- Czekaj, czy wy mówicie o tym nowym uczniu Studio?
W spokojnej ciszy było słychać nieśmiałe "tak". Czyli Leon przestał być anonimowym, gorącym znajomym Natalii. Świetnie.
- Nie wiem, z czego się tak cieszycie. To tylko kolega. I nim pozostanie.
- Powinnaś pożyczyć trochę optymizmu od siostry.
- Może jeszcze te śmieszne gacie? - Lena stuknęła ją biodrem. Naty zatoczyła się trochę na blat, coraz bardziej wytrącona z równowagi. Wiedziała do czego zmierza ta rozmowa.
- Natalia, posłuchaj, przecież...
- Nie, Angie. Nie będę tego słuchać. Nawet jeżeli on lubiłby mnie bardziej niż teraz, to co mam mu powiedzieć? Hej, Leon nie dotykaj mnie, bo kiedy miałam szesnaście lat jakiś palant zgwałcił mnie i pobił do nieprzytomności. Jakby tego mało okazało się, że jestem w ciąży, a mój synek zmarł kiedy miał dziesięć miesięcy? Tak? Mam po prostu to przed nim przyznać?
- Natalia...
- Po moim pieprzonym trupie.
- Siostrzyczko, może napijesz się...
- Milcz. - I wyszła. Tupała nogami wściekła na rzeczywistość i prawdę, bo akurat jej nie mogła zmienić.
Coś podpowiadało jej, że trzeba wziąć się w garść i zrozumieć, że miłość to coś więcej. To pragnienie, potrzeba, radość. Akceptacja. To cały skarbiec uczuć do odkrycia. Schowany zbyt głęboko przed Natalią.
Ale dziś nikt nie miał siły tłumaczyć jej, że jeżeli tylko miała taką ochotę, wydrążyłaby drogę do piekła. Odkopanie skrzyni skarbów było dziecinną zabawą dla jej upartego charakteru. 



I nadal tam.

Świat i pogoda lubiły zniekształcać jego lustrzane odbicie. Parszywy humor odbijał się na dworze w słoneczny dzień i bezchmurne niebo. Szum wiatru bardziej przypominał kipiący śmiech niż delikatnie orzeźwienie. Nosiło go. Bezruch był wymyślną torturą, a miękki fotel w salonie klatką, która zamiast zamków trzymała go wygodnymi poduszkami. I to cholerne słońce, które przebijało się przez cieniutkie zasłony, wciąć śmiało się rozpaczliwie.

- Gdybyś miała siostrę, a Maxi się z nią spotykał, byłabyś bardzo zła?
- Czy to jakaś aluzja do ciebie, Leny i Natalii? - Nie odwróciwszy wzroku z telewizora, położyła nogi na stoliku. Nic szczególnego nie leciało, a ona potrzebowała jakoś rozproszyć uwagę. Maraton filmowy był jak znalazł. Unikał odpowiedzi. - Ten wasz trójkącik zawsze wydawał mi się dziwny. - Westchnął zrezygnowany. - Och przestań, mazgaju, tylko sobie żartuje.
- Ty sobie nie żartujesz. - Wstał w wygodnego siedzenia i zajął miejsce obok bratowej. - Co ci jest? Chodzi o tą waszą kłótnie?
- To nie była kłótnia.
- Ale nie wrócił od czwartej do domu.
- Musi po prostu przetrawić informacje. - Rozłożył ramiona na oparciu kanapy, jedno znalazło się tuż za blondynką. Skorzystała z okazji i wtuliła się w niego, chłonąc przyjemne ciepłe i starając się ogrzać zimne słowa.
- Oznajmiłaś mu, że chcesz mieć dziecko. Teraz będzie potrzebował przestrzeni, wiesz o tym. - Zresztą, to facet - dodał w myślach.
- Jestem jego żoną, powinien potrzebować mnie.
- Jakby nie robił tego, przez cały czas. - Prychnęła. - On cię przecież kocha.
- Jakbym nie wiedziała.
- To o co chodzi?
- Myślisz, że stworzymy normalną rodzinę?
- Oczywiście. - Pewność w jego głosie orzeźwiła jej nerwy.
- Przepraszam, nie powinnam zwalać tego, na ciebie. Powinieneś mieć własne problemy.
- Mam.
- No tak, przepraszam. Wiesz był kiedyś taki mądry człowiek, który powiedziała, że jeżeli zastanawiasz się czy wciąć kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.
- To nie tak - oznajmił z prostotą. - Ja nie zastanawiam się, czy jeszcze ją kocham, ale czy w ogóle darzę ją takim uczuciem.
- Przecież już jej to wyznałeś.
- Ludmiła, chodzi o to, że ja ją uwielbiam, naprawdę. - Zabrzmiało jakby usilnie wpędzał się w poczucie winy. - Jest słodka, zabawna, śliczna. To moje idealne przeciwieństwo, a jej oczy... Można w nich utonąć, a mi szczerze się to podoba.
- Zdradzę ci pewien sekret, okej?
- Kocham tajemnice. Najlepiej wyciągnięte spod łóżka przez sprzątaczkę. - Wydął wargi, sprawiając, że wyglądał prawie jak wybotoksowana laleczka. Omal nie wybuchnęli śmiechem. 
- Tajemnice, Diego. Nie streszczenie odcinka, tasiemca Leny. - Przewrócił oczami i spokojnie czekał na kontynuacje. Wydawało mu się, że Lu nagle zmalała, jej siła rozproszyła się w powietrzu, a przed nim znalazła się zagubiona nastolatka. Niespotykane zjawisko. - W oczach nie ma nic wyjątkowego. Chyba, że zakochałeś się w jakiś konkretnych. Przykład ty i mój mąż kretyn. Są identyczne, ale kiedy patrze w twoje widzę po prostu brąz. Kiedy spoglądam w niego, mam przed sobą obietnice. Życia, szczęścia, nadziei, miłości... Wszystkiego, czego tak naprawdę nigdy nie spodziewałam się dostać, a on położył mi to przed nosem. Rozumiesz?
- Powiedzmy.
- Zrobimy tak. Co widzisz w oczach Natalii, a co Leny?
I nagle świat znowu stał się oczywisty.
- Zanim zapomnę, mamy zaproszenie na wigilę od Corderów.
- Serio? - Jej niezadowolony jęk był słodkim ukoronowaniem ciężkiej rozmowy.



Byłam krok od usunięcia tego i napisania jeszcze raz, ale zdecydowanie czekacie zbyt długo. ;___;
Wybaczcie i w ogóle, no. Ostatnio nie mam weny tutaj. I ech, to zdecydowanie widać. Nieistotne, nie zwracajcie uwagi, ja tylko sobie pomarudzę. nanannana
I jak zwykle - jakby były jakieś błędy, krzyczcie.
Kocham Was (zwłaszcza, za to, że pomimo tej beznadziei nadal to czytacie <3).